Transformers: Rise of the Dark Spark – recenzja

0
84
Rate this post

Nie jestem fanem współczesnych Transformersów, kojarzonych przede wszystkim z serią filmów Michaela Bay’a, pełnych wybuchów i imponujących efektów specjalnych. Co innego stare kreskówki, które stanowiły dużą część mojego dzieciństwa… Z tego też powodu, do Transformersów czuje pewnego rodzaju sentyment i z miłą chęcią zabrałem się za ogrywanie Rise of the Dark Spark, najnowszej gry z Autobotami i Deceptikonami.

Mroczna Iskra nie jest jakoś specjalnie powiązana z filmami, serialem animowanym, ani nawet poprzednimi grami. To raczej coś na wzór recenzowanego przeze mnie niedawno The Amazing Spider-Mana 2 – osobny byt, z tymi samymi bohaterami i uniwersum, jednak śmiało można w to pograć bez znajomości jakichkolwiek innych dzieł o Transformersach. Scenariusz gry nie jest przesadnie oryginalny, rozbudowany, ani zaskakujący. Na Ziemi odnaleziony zostaje tajemniczy artefakt – tytułowa Mroczna Iskra, która daje posiadaczom niesamowitą moc. Ot, taka Matryca Przywództwa, tylko w złej, zdeprawowanej wersji. Nic więc dziwnego, że na ten przedmiot połakomiły się Deceptikony. Jak przystało na szlachetne Autoboty, musimy odzyskać artefakt i uratować świat, a może raczej – światy, przed zagładą. Dlaczego liczba mnoga? Ano dlatego, że akcja gry dzieje się zarówno na Ziemi, jak i planecie Cybertron. Na fabułę jednak nie ma co narzekać – wiadomo, że tak jak i we wspomnianych już filmach M. Bay’a jest ona pretekstem do rozwałki i zaskakiwania efektami specjalnymi.

Gameplay w Transformers: Rise of the Dark Spark przypomina (momentami aż za bardzo) poprzednie gry z serii. Jako Autoboty (lub Deceptikony, bo i nimi możemy pograć) biegamy, strzelamy, przemieniamy się w pojazdy i tak przez cały czas. Niestety, monotonia to nie jedyny problem. Przede wszystkim irytuje brak możliwości zmiany formy w dowolnym momencie. Taka gra aż prosi się o wolność wyboru i pomykanie jako robot / pojazd, kiedy tylko sobie zapragniemy. W praktyce bywa z tym różnie i często jesteśmy atakowani przez napis zabraniający nam zmiany formy. Denerwuje również ogólny feeling bohaterów. O ile ociężałość podczas biegania ogromnym robotem można jeszcze zrozumieć, o tyle już przy prowadzeniu sportowych samochodów jest to bardzo dziwne. Nawet przemieniając się w szybkie auta mamy wrażenie, że sterujemy czołgiem, śmieciarką – w każdym razie pojazdem o dużo większych gabarytach. Żeby jednak nie było, że tylko narzekam – strzelanie, bieganie, latanie – wszystko to sprawia trochę satysfakcji, zwłaszcza gdy natrafimy akurat na fragment, w którym możemy dowolnie się przemieniać. Najlepiej sprawdza się to w większych, pełnych wrogów lokacjach, gdzie możemy wziąć udział w wymianie ognia, potem szybko przemienić się w samochód, odjechać celem podregenerowania zdrowia i wrócić do rozwałki. Bardzo szkoda, że takie sytuacje zdarzają się sporadycznie, a gra jest liniowa i bardzo ograniczona pod względem gameplayu. 

Dużą bolączką tej gry jest też brak jakichkolwiek momentów, które na dłużej zapadłyby w pamięć. Po dzień dzisiejszy pamiętam starcia z bossami z niektórych gier sprzed lat (Bob Barbas z ostatniego DmC, The End z Metal Gear Solid 3 – mógłbym tak długo wymieniać), a z Rise of the Dark Spark nie udało zapamiętać mi się niczego. Cały czas robimy to samo, zabijamy identycznych, nic nie znaczących wrogów i nawet jeśli natrafimy na większe starcie, to jest ono do bólu schematyczne i nie wymaga od nas żadnej uwagi. Brakuje tutaj patosu i innych emocji związanych, jak mogłoby się wydawać, z ratowaniem świata.

Produkcja Edge of Reality ma jednak również mocne strony. Na plus trzeba zaliczyć dużą ilość postaci (jest ich ponad 40) – zarówno klasycznych, jak i tych znanych z kina. Niestety, ich umiejętności specjalne się powtarzają, ale przynajmniej mamy wybór. Pochwalić muszę też możliwość gry Deceptikonami, chociaż i tutaj jest też pewien minus – ich kampania praktycznie w niczym nie różni się od tej Autobotów. Dobre wrażenie robi tryb Escalation, czyli kooperacyjny multiplayer, w którym musimy walczyć z kolejnymi falami wrogów. Nie wiem dlaczego, ale przy tym bawiłem się chyba nawet lepiej niż w samej kampanii. Może dlatego, że mamy tutaj większa swobodę i niczym nie skrępowaną akcje?

Graficznie i dźwiękowo jest po prostu średnio. Wersja na PlayStation 3, którą miałem okazję recenzować wygląda jak gry sprzed kilku lat, voice acting jest przyzwoity, ale nic ponadto, a muzyka nie wkręciła mi się na tyle, żebym zwracał na nią specjalnie uwagę. Jeśli chodzi o wygląd gry, to znacznie lepiej wypada Cybertron. Zrujnowana, umierająca planeta robi wrażenie i za samo to jestem w stanie podnieść ocenę za warstwę wizualną gry o jedno oczko w górę.

Transformers: Rise of the Dark Spark to gra przeciętna. Spodziewałem się, że dostanę coś na kształt filmów kinowych – produkcje pozbawioną głębi, ale piękną pod względem wizualnym, przepełnioną epickimi scenami i mnóstwem akcji. Zamiast tego trafił mi się średni shooter, przeznaczony przede wszystkim dla fanów tego uniwersum. To właśnie miłośnicy Transformersów docenią mnóstwo postaci i możliwość ponownego zawitania na Cybertron. Jeśli nie przepadacie za tymi robotami, to grę możecie sobie póki co odpuścić – sprawdźcie poprzednie tytuły z serii, filmy lub serial animowany, gdy uznacie, że to coś dla Was, wtedy sięgnijcie po Mroczną Iskrę, w innym wypadku moglibyście się zniechęcić do całości.