Na zachodzie GTA to jedna z najbardziej rozpoznawalnych i rozchwytywanych tytułów. Jak to wygląda w Japonii? Tam prym wiedzie „japońskie GTA” czyli Yakuza, która zawsze jest entuzjastycznie przyjmowana przez tamtejszych graczy. Czemu? Ponieważ aspekt fabularny miażdży nas niejednokrotnie, przez co mamy ochotę zagrać w grę ponownie.
Fabuła jak w dobrym filmie
Czwarta odsłona japońskiej mafii jest świetnym przykładem, że gra z świetną fabułą może wciągnąć gracza na długie godziny. Przejście wątku głównego z kilkoma misjami pobocznymi zajęło mi ponad 22 godziny. Przy drugim podejściu licznik wybił 30 godzin, gdyż zwiedzałem wszystkie miejsca, które zaoferowała mi gra.
Jedną z nowości, których doświadczymy w Yakuzie jest dodanie trzech nowych bohaterów. Dla każdego stworzono osobny rozdział, który opowiada o poczynaniach poszczególnego fightera. Co ciekawe postacie często się ze sobą spotykają, co tylko uatrakcyjnia rozgrywkę, gdyż w końcu ich losy się ze sobą łączą. Pierwsza postać, którą przyjdzie Wam zagrać to Shun Akiyama. Jest byłym bezdomnym, który dzięki szczęściu (i przypadkowi) zdobył ogromną fortunę i stał się właścicielem Sky Finance. Oprócz firmy prowadzi także nocny klub, w którym to zatrudnia hostessy. Jednak spokojny żywot kończy się, gdy pewna kobieta prosi go o pożyczenie stu milionów jenów. Drugim bohaterem jest Taiga Saejima – były członek Yakuzy. W jego rozdziale przyjdzie nam uciec z więzienia i dostać się do Tokio, gdzie Taiga będzie miał kilka spraw do załatwienia. Muszę przyznać, że tą postacią grało mi się najlepiej (mowa o wątku fabularnym), gdyż Saejima przesiedział w więzieniu 25 lat i w momencie, gdy trafia do stolicy przeżywa szok kulturowy. Taiga ma możliwość wzięcia udziału w nielegalnych walkach MMA, a także poprowadzić własne treningi sztuk walki – ten aspekt gry pochłonął mnie na ładne kilka godzin. Trzecią postacią jest Masayoshi Tanimura – młody detektyw, który chce wyjaśnić sprawę morderstwa swojego ojca. Przy okazji mogę wspomnieć, że słabo gra w golfa, lub moje umiejętności okazały się zbyt niskie. Ostatnim bohaterem jest (kultowa postać) Kiryu Kazuma. Gra nim okazuje się za łatwa, gdyż jest to najmocniejsza postać w grze. Co zrobić, w końcu nabrał doświadczenia przez trzy ostatnie części. Kiryu porzucił spokojne życie na prowincji, w celu odszukania pewnej osoby w stolicy. Warto dodać, że wpływ na to miała pewna tajemnicza kobieta, którą poznaliśmy już przy Akiyamie.
Dzielnica Czerwonych Lampionów… czyli witamy w Kamurocho.
Jedną z wad gry jest świat, w którym przyjdzie nam grać. Niestety nie zaliczyłby go do tych „wielkich”. Ot co – kilka minut drogi i można przejść całą planszę. Owszem twórcy dali nam możliwość podróżowania kanałami, tunelami i dachami, aczkolwiek jest to dla mnie trochę za mało. Rekompensatą jest natomiast zapełnienie dzielnicy dużą ilością ludzi. Można przystanąć i zobaczyć, że Kamurocho żyje swoim życiem. Ludzie jak zawsze gdzieś się spieszą, a inni natomiast chcą się bawić w różnorodnych miejscach. No właśnie! Jeżeli będziesz szukać wirtualnej rozrywki, to twórcy zapewnili Ci takowe. Oprócz wspomnianych zabaw w prowadzenie klubu nocnego czy trenowanie sztuk walki, mamy do dyspozycji wiele miejsc, które tylko czekają na nasze przybycie. Można pojechać na pole golfowe i wziąć udział w turnieju – bardzo dobrze zrealizowany dodatek. Jeżeli jesteś fanem barów, to nic nie stoi na przeszkodzie byś zagrał w rzutki lub w bilard. Może wolisz ping ponga? Nie ma sprawy. Chcesz czegoś dla dorosłych? Żaden problem, ponieważ można udać się do kasyna lub obejrzeć wirtualną dziewczynę tańczącą na rurze. Jakże to obnaża zafascynowanie Japończyków pewnymi sprawami. Miejsc do odwiedzenia jest jeszcze parę, tak więc każdy znajdzie coś dla siebie.
Ładnie – brzydko, pięknie – okropnie ….
Tak właśnie można opisać oprawę graficzną Yakuzy 4. Mogę też porównać ją do formy piłkarzy, która też jest nierówna. Cut-scenki powalają, ich wykonanie jest tak świetne, że z chęcią oglądamy je do końca. Widać tu rękę Japończyków, którzy przyzwyczaili mnie do takiej jakości. W trakcie gry miasto w trakcie ulewy lub wieczorną porą wygląda pięknie – aż miło przystanąć i poczekać chwilę. Jednak gracz z bystrym okiem zauważy sporo nieprawidłowości. Po pierwsze jakość wykonania poniektórych pomieszczeń woła o pomstę do nieba! Twórcy chyba zapomnieli że to PlayStation 3, a nie jej poprzednia wersja. Ostrość, paleta kolorów i wykończenie kilku poziomów jest fatalne! Widać, że Yakuza nie jest grą najnowszą i dziś nie zachwyca tak jak dwa lata temu w czasie premiery w Japonii. Przestarzałość silnika daje dosyć często o sobie znać. Niestety.
Tak samo prezentuje się animacja i wygląd postaci. Są bardzo nierówne. Nie mogę doczepić się żadnych bohaterów, gdyż są oni wykonani świetnie pod każdym względem – mowa o głównych postaciach jak i bossach, itp. Gorzej wypadają już przechodnie lub NPC, z którymi będziemy mogli zamienić parę słów. Nie oczekuje od twórców, że każda postać w grze (nawet ta najmniejsza) będzie wyglądać tak, że mógłbym stać i patrzeć na nią przez chwilę. Jednak dobrze by było, gdyby nie były to postacie rodem z PS2, bo co niektóre tak wyglądają!
Kupując grę otrzymujemy oryginalną, japońską wersję z napisami, dzięki czemu możemy usłyszeć rodowity język samurajów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Wielki plus za to, gdyż nie wyobrażam sobie Yakuzy w wersji pełni anglojęzycznej (lub bój się Boże w polskojęzycznej). Ścieżka dźwiękowa, którą doświadczymy w grze musi przypaść do gustu. Nie każdej osobie przypodoba się japońskie brzmienie, aczkolwiek mnie osobiście zafascynowało (kawałek puszczony w trakcie napisów końcowych jest kapitalny). W trakcie rozmów z postaciami – nie mam na myśli cut-scenek, doświadczymy … a raczej nie usłyszymy głosów postaci! Dokładnie. W trakcie konwersacji wyświetlają się jedynie teksty w dymkach. Przez taki zabieg pewne rozmowy wyglądają na bezpłciowe i brakuje czasem ekspresji w wypowiadanych kwestiach.
Powrót do przeszłości
Jedno jest pewne. Yakuza 4 pod względem zawiłości fabularnej może przytłoczyć gracza, który nie miał styczności z poprzednimi częściami serii. To prawda – relacje pomiędzy napotkanymi postaciami są skomplikowane i nie wzięły się znikąd. Pewne wydarzenia miały miejsce dawno temu i naszym obowiązkiem jest to, by je znać. Jednak jeżeli nie jesteś fanem serii od pierwszej części Yakuzy to twórcy wyszli Ci naprzeciw. W grze mamy odpowiednią opcję, w której to możemy obejrzeć ważniejsze filmiki z poprzednich części. Choć oczywiście przejście poprzednich części daje nam lepszy obraz wszystkich wydarzeń, których doświadczymy. Jednak mimo braku takiej możliwości to i takie cut-scenki są dobrym pomysłem.
Wschodnie sztuki walki
Głównym motywem gry są oczywiście walki z przeciwnikami. W grze doświadczymy ich sporo i czasami będziemy musieli się naprawdę namęczyć, by przejść pewną sekwencję. Oddanie do naszej dyspozycji czterech bohaterów obfituje różnicami nie tylko fabularnymi. Każdy z nich ma odmienny styl walki, który bardziej lub mniej przypadnie nam do gustu. Tak więc Akiyama walczy wyłącznie nogami. Saejima to człowiek o piekielnie mocnym sierpowych, więc pozostaje tylko walka w zwarciu. Tanimura przez swoją drobną posturę (najmniejszy pod każdym względem od innych) bazuje na swojej szybkości. Kiryu to człowiek bardzo uniwersalny i przypadnie do gustu każdemu.
Yakuza (ku zaskoczeniu większości) jest RPGiem. Tak proszę Państwa. Po wygranych potyczkach zdobywamy punkty doświadczenie i awansujemy postacie co jakiś czas na kolejne poziomy. Zdobyte punkty możemy użyć w czterech różnych kategoriach : Body, Tech, Essense oraz Soul. Dzięki nim uczymy się odpowiednich ciosów, itp., które ułatwiają nam rozgrywkę.
Jak wyglądają same walki? W trakcie gry podczas spacerku po mieście zaczepią nas pewne osoby, które wywołują niepotrzebną potyczkę. Momentalnie wokół nas pojawia się tłum gapiów, który patrzy jak ładnie okładamy kolejnych przeciwników. Wrogów możemy oklepywać szybkim (lecz słabszym) ciosem, mocnym strzałem lub złapać ich i troszkę sponiewierać. Do oklepywania wrogów posłużyć nam może wiele rzeczy, które znajdziemy pod ręką. Od zwykłego kijka, przez rowery (Saejiima może wziąć nawet skuter!) po broń palną. Każdy przedmiot ma jednak pewną wytrzymałość, która dosyć szybko spada. Oprócz tego w trakcie walk ładujemy pasek „hate”, który umożliwia nam wykonanie specjalnego ciosu (gdy wykupimy odpowiednie usprawnienia po otrzymaniu poziomu to cios można wydłużyć, poprzez odpowiedni przycisk).
Wrogowie, z którym przyjdzie nam walczyć można podzielić na 3 grupy. Pierwsi to typowe mięso armatnie, które można pokonać bez problemu. Drudzy to ludzie z większą siłą, z większym paskiem zdrowia, lecz też nie stwarzają problemów. Ostatni to (nazwani przeze mnie, bo tak wyglądają) zawodnicy sumo, których nie można w żaden sposób złapać i są piekielnie mocni. W trakcie walk wychodzi największa wada gry. Praca kamery. Czasami tak irytuje, że ma się chęć wyłączyć konsolę, gdyż ucieka i chowa się w nieodpowiednich momentach.
Samodzielnym tematem są walki z bossami, które są naprawdę wyczerpujące (na wyższym poziomie już całkowicie). Nie dość, że potrafią dobrze się bić, mają świetne combosy to jeszcze ciężko w nich trafić. W trakcie walk przyjdzie nam wziąć udział w sekwencji QTE, gdzie musimy sprężyć swoje palce, gdyż pomyłka może kosztować nas sporą dawkę siły naszego bohatera. Finałowy boss jest piekielnie ciężki do pokonania, lecz dla mnie jest to plus dla produkcji, gdyż dzięki temu przejście gry jest wymagające i nie przychodzi łatwo.
Japońskie GTA
Na początku recenzji przytoczyłem potoczną nazwę Yakuzy – japońskie GTA. Niestety jest to opinia krzywdząca oba tytuły, gdyż nie łączy ich zbyt wiele. Cechami wspólnymi jest przede wszystkim otwarty świat i możliwość decydowania, którą misję przejdziemy najpierw. W GTA mamy możliwość jeżdżenia samochodami, strzelania z broni do ludzi, walki z policjantami, zmieniania stroi, kupowania domów, itp. W Yakuzie tego nie doświadczymy. Seria od SEGI ma całkiem inne zadanie. Ma nam pokazać działanie japońskiej organizacji przestępczej, choć w sposób nieco stereotypowy. W grze naprawdę dowiadujemy się co znaczy dla nich honor, oddanie i dane słowo.