Sony zbiera kolejne punkty w przedbiegach o palmę pierwszeństwa wśród sprzedawców konsol. Kiedy Microsoft zaprezentował swojego Xbox One jedno z najważniejszych pytań dotyczyło możliwości korzystania z używanych gier. Czy systemy DRM spowodują, że gracze odwrócą się od konsol?
Wydaje się, że taki scenariusz nie będzie miał miejsca w przypadku produktu Sony. Japończycy udowodnili, że potrafią słuchać głosów potencjalnych nabywców PlayStation 4 i w odpowiedzi na akcję protestacyjną pod hasłem ‚PS4 no DRM’ ogłoszono, że system cyfrowego zarządzania danymi nie sprawi, że na następczyni PS3 nie pogramy w produkcje z rynku wtórnego. Kampania miała olbrzymi wydźwięk przede wszystkim na Twitterze – przy okazji mamy kolejny dowód na to, że media społecznościowe są w stanie kreować rzeczywistość.
W sprawie wypowiedział się wiceprezydent ds. komunikacji marki, Adam Boyes. Przyznał, że jest mile zaskoczony reakcjami, jakie wciąż wzbudza hasło ‚PS4′ oraz że nie może nie wziąć pod uwagę tylu głosów. Dodał przy okazji, że czym innym jest wyczytywanie postulatów gdzieś na różnych stronach internetowych, a czym innym zgromadzenie ich w jednym miejscu by zobaczyć, jaką faktyczną siłą dysponują. Sony po raz kolejny dopisuje punkty w rubryczce ‚komunikacja z fanami’.
I trudno nie oprzeć się w chwili obecnej wrażeniu, że Sony jest na zdecydowanym prowadzeniu w wyścigu o serca graczy. I to właśnie termin ‚gracz’ jest tu kluczowy – kiedy Microsoft chce więcej i więcej, Sony skupia się na tym, co potrafi najlepiej. W momencie, w którym Amerykanie zapowiadają walkę o zajęcie całego salonu tak, by z konsoli korzystał każdy członek rodziny, Sony informuje jedynie, że im wystarczy telewizor i prawdziwy gamer. Być może jednak w USA taktyka MS się sprawdzi. Pełną użyteczność telewizji internetowej oraz innych dodatków na początku dostaną jedynie mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, zaś Europa będzie musiała poczekać. To będzie najlepszy moment dla Sony żeby wypełnić lukę i dotrzeć do osób, dla których konsola to gry, a nie cały kombajn multimedialny. Rodzą się uzasadnione obawy, że Microsoft bierze na barki zbyt wiele i ostatecznie zaniedba to, na czym Xbox wyrobił sobie markę – czyli na grach.
Trudno też oczekiwać, by przełomem miał okazać się Kinect do spółki z IllumiRoom. Ten ostatni zapowiadany był jako przełom, według pierwszych informacji miał wynieść przyjemność z grania na niespotykany wyżej poziom. Tymczasem okazało się, że jest to po prostu rzutnik, którego największą zaletą jest możliwość pracy na nierównych powierzchniach. Na razie nie mamy pewności, czy IR wniesie cokolwiek nowego – trzeba poczekać na pierwsze gry, które będą tę technologię wykorzystywać. W zasadzie trudno nie uciec od wrażenia, że tylko olbrzymia pomysłowość deweloperów może uratować ten pomysł Microsoftu. Czego sobie i Amerykanom życzymy, bowiem ostra rywalizacja między gigantami może okazać się pożyteczna dla graczy. A jeśli nie, to na pewno będą mieli o czym pisać branżowi dziennikarze.