Trochę mi tęskno za tymi klasycznymi grami wyścigowymi. Nie wiem, czy to ja z tego wyrosłem, czy teraz już tak dobrych gier samochodowych już się nie robi, ale jak przez mgłę pamiętam ostatni raz, kiedy z tego typu rozrywki czerpałem przyjemność.
Pierwszą był chyba Colin McRae Rally. Wojezu, jak w to się cięło z kumplami. Najlepiej we dwóch, na jednej klawiaturze i split screen na ekranie. Człowiek zastanawiał się wtedy tylko nad jednym: brać Subaru Imprezę czy Mitsubishi Lancera? Wiadomo, że Lancera.
Albo Rally Trophy? Teraz jest to już pozycja kultowa, w której jeździ się rajdowymi klasykami minionych dekad. Świetne. NFS Porsche? Tak samo. Underground? Totalnie zmienił rynek gier samochodowych. Mnóstwo było takich pozycji. A teraz wyparowały.
Ostatnią grą tego typu w jaką grałem bym NFS Shift. Zagrałem łącznie może 5 razy i podziękowałem. Zerowa niemal grywalność. A, było jeszcze ostatnie Gran Turismo, które okazało się nudne jak flaki z olejem. Niby grafika ok, są wszystkie licencjonowane samochody, ale brakło w tej grze duszy, czegoś, co przyciąga do telewizora. Szkoda, potencjał zmarnowany.
Przerzuciłem się więc na inne gry. FIFA, Tekken, Battlefield, Assasins Creed itd. Itp. Wszystko to, w co każdy facet przynajmniej raz zagrał w swoim życiu i czego kobiet nie jest w stanie zrozumieć.
Gry kupuję używane, w Empiku. Szkoda mi jest wydawać ponad 200zł na nówkę, skoro po kilku miesiącach mogę mieć tą samą grę, w niemal idealnym stanie, za o połowę mniejsze pieniądze. Nie jestem pro-gamerem, który wszystko musi mieć w dniu premiery. No chyba, że jest to coś od Blizzarda. Wtedy muszę mieć to już, zaraz, teraz.
Rozwałka totalna – Blur
W każdym razie, FIFA już trochę mi się odbijaczkawką, więc poszedłem do Empiku szukać jakiejś taniej, przyjemnej produkcji, żeby móc w weekendy z chłopakami popykać. I wpadł mi w oko Blur. Gra już trochę stara, bo z końca 2010 r, ale za 40zł? To żadne pieniądze, a zawsze można grę oddać z niewielką stratą. Druga rzecz, że to wyścigi, za którymi się trochę stęskniłem, więc zaryzykowałem (pff, też mi ryzyko) i kupiłem.
Zakup okazał się strzałem w 10kę. Od czasów Underground’a nie bawiłem się przy grze wyścigowej aż tak dobrze.
Jest tylko jedno zastrzeżenie – nie są to prawdziwe wyścigi, w których modyfikujesz auto, gdzie walczysz o każdą setną sekundy wyciskając siódme poty z pada i samochodu, gdzie każde uderzenie w bandę powoduje zmianę sterowności pojazdu. W tej grze chodzi o fun. Przez duże F, duże U i jeszcze większe N.
Jeśli jednak szukasz czegoś, aby się rozluźnić i nie spinać, że masz kilka KM za mało, jest to gra zdecydowanie dla ciebie. I znajomych. My przesiedzieliśmy przy Blur cały weekend i już planujemy następny. FIFA poszła w odstawkę.
Generalnie chodzi w tej grze o… przyjemność z niszczenia. Oczywiście podstawą są samochody. Rzeczywiste, licencjonowane, tak jak R8 czy Camaro SS. Ale są też takie zupełnie odjechane, jak np. Transit Drift Bus.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o samochody. Cała reszta skupia się na zbieraniu odpowiednich ‘mocy’, czy jak kto woli ‘umiejętności’, które pomagają Ci wygrać w trakcie jazdy. Są więc pociski, turbo, rakiety, uderzenia prądem, tarcze itd. itp.
Głupie? Trochę tak.
Grywalne? Niesamowicie.
I mimo upływu trzech lat od premiery, ta gra ciągle wygląda dobrze. Może nie powala grafiką jak Gran Turismo, nie odzwierciedla również torowych realiów. Mówiąc szczerze, jest z nimi totalnie na bakier. Blur śmieje się w twarz samochodowym purystom i fizykom. Ale od tego idealnego odwzorowania są przecież symulatory w połączeniu z kierownicą MOMO. Na padzie i tak nigdy by Ci się nie udało przejechać trasy idealnie.
A teraz wyobraź sobie, że siadasz przed telewizorem, zmęczony po całym dniu. Co normalnie byś włączył? Jakieś Call of Duty pewnie, żeby za bardzo nie wysilać umysłu, tylko nacisnąć ‘x’ i wysłać paru złych typów na tamten świat. A co, jeśli ktoś taki jak ja nie przepada na FPS’ami?
Wtedy sięga po Blur. I robi niemal identyczny burdel na torze z uśmiechem na ustach. Na split-screenie, jak za starych, dobrych lat.
Rozrywka idealna.