Borderlands: The Pre-Sequel – recenzja

0
80
Rate this post

Dzisiaj zerkniemy na największy, jak to określa wiele osób, dodatek do Borderlands 2 o nazwie Borderlands Pre-Sequel. Zobaczymy, czy faktycznie można tak o nim mówić, czy może jest to jednak pełnoprawna produkcja. Ja mimo tego, że jestem wielkim fanem serii i nerwowo wyczekiwałem premiery, to jednak znalazłem całkiem sporo rzeczy, które nie przypadły mi do gustu. Zacznijmy jednak od początku.

Cała fabuła dzieje się po wydarzeniach z części pierwszej, ale przed wydarzeniami z części drugiej. Jest to jednocześnie prequel, ale i sequel. Stąd też taka zmyślna nazwa. Wychodzi na to, że powinniśmy grać w tą produkcję zaraz po części pierwszej? Otóż nie! Twórcy muszę przyznać bardzo przyjemnie z tego wybrnęli i jeśli chodzi o całą serię, gramy w kolejności ich wydawania. Dlaczego tak? Otóż sam początek gry prezentuje nam jednego z bohaterów, którym możemy sterować podczas rozgrywki – Athenę. To właśnie ona opowiada swoją historię. Dlaczego pojawiła się na księżycu Pandory i co też tak naprawdę się tam działo. Wychodzi więc na to, że tak naprawdę akcja gry dalej się toczy, a my bierzemy udział w przygodzie z jej opowiadania. Moim zdaniem bardzo przyjemne zagranie. Nigdy nie lubiłem gier, w których można zobaczyć „co było przed wydarzeniami z X gry”. Zawsze oczekuję kolejnej części, która pchnie fabułę serii do przodu. Tutaj też ona została pchnięta. I to jest świetne! Zaraz po uruchomieniu wita nas bliźniaczo podobne menu z części drugiej. Zmieniło się tak naprawdę tło i muzyka. Na dobrą sprawę, nie potrzeba mi nic więcej, chociaż brakuje mi nazywania własnych rozgrywek kooperacyjnych. Tutaj człowiek praktycznie dołącza do rozgrywki i nie wiem z kim gra. Mimo to, wszystko jest przejrzyste, wiem gdzie czego szukać. Jest fajnie. Szczególnie, że to co dzieje się za bohaterem, też potrafi wywołać czasami uśmiech. Zapowiada sie więc dobrze!

Tworzymy postać i mamy do wyboru wcześniej wspomnianą Athenę. Już nie pierwszy raz pojawia się w serii, chociaż wygląd ma zgoła inny. Mimo wszystko, wygląda bardzo dobrze, a jej umiejętnością jest obrona za pomocą tarczy. Praktycznie jesteśmy nieśmiertelni jeśli chodzi o ataki z przodu. Po skończeniu czasu jaki mamy na trzymanie tarczy, rzucamy nią. Jakieś skojarzenia? Tak, tak. Też mi się Kapitan Ameryka skojarzył. I dobrze! Jak mniemam, inspirowali się i na nim w pewnym stopniu. A tarcza, która wydaje się służyć do obrony, potrafi bardzo mocno uderzyć. Przechodzimy jednak dalej. Prezentuje się nam Nisha, która przypomina rewolwerowca na dzikim zachodzie. Nie bez powodu. Jej umiejętnością jest odpalenie krótkiego dźwięku sugerujący dziki zachód i automatycznie celowanie przez 6 sekund. Niby mało czasu, ale można go zwiększyć. A po odblokowaniu odpowiedniego drzewka, może ciągle używać dwóch pistoletów! Jako iż gram tą postacią, mogę tylko powiedzieć iż ma w sobie niesamowitą moc. Przechodząc dalej, mamy Wilhelma. Wygląda trochę inaczej niż zapamiętali go fani serii, ale to dobrze! Możemy poznać jego historię i na własne oczy zobaczyć jak się zmienia. On sam posiada dwa drony. Jeden ma za zadanie go ochraniać i regenerować tarczę, a zadaniem drugiego jest latać i strzelać do przeciwników. I właśnie te jego pupilki są jedną z rzeczy, które mnie irytują jeśli chodzi o błędy w grze. O tym jednak później. Ostatnia postać to pocieszny robot Claptrap. Postać nastawiona w głównej mierze na kooperację. Z jednej strony uwielbiana, bo potrafi wzmocnić towarzyszy niesamowicie, a z drugiej potrafi użyć umiejętności, która nie pozwoli wam podnieść innego gracza – strzelacie bez opamiętania i tracicie amunicję, nawet gdy wrogów nie ma dookoła. Właśnie przez takie akcje, nigdy nie przybiłem piątki Claptrapowi. On sam jest bardzo losowy. Jego umiejętność w teorii działa w zależności od sytuacji. Powiedzmy sobie jednak szczerze, więcej tam losowości.

Mając postać, przechodzimy do właściwej rozgrywki. Wita nas oczywiście filmik, jak w każdej zresztą części. Wiele tam humoru i naprawdę trzyma poziom. Muzyczka w nim wpada w ucho i przyjemnie się go ogląda. Przechodzimy do rozgrywki, która jest jednocześnie samouczkiem. Zaczynamy w samym sercu akcji i od początku poznajemy fabułę Pre-Sequel. I już na starcie pierwsza podstawowa zmiana. Umiejętność aktywną dostajemy nie jak to było w poprzednich częściach na poziomie piątym, a trzecim. Zmiana jest bardzo dobra, bo człowiek nie gra teraz na zasadzie „byle do piątego poziomu”, tylko akcja szybko nas prowadzi do używania umiejętności. No ale mówiąc dalej o początku, gra się zatrzymuje (lub nie, jeśli gramy w kooperacji) i wyświetla się nam okienko z informacją. O tym czym są tarcze, życie, bronie podpalające itd. Praktycznie większość aspektów zostaje ukazana samouczku, nawet walka z bossem! Po trafieniu we właściwe miejsce, czyli księżyc o nazwie Elpis, zaczynamy już prawdziwą rozgrywkę i swoje pierwsze zadania. Na starcie wita nas… brak tlenu. Od razu zauważamy różnicę, a nasze odczucia do rozgrywki zmieniają sie drastycznie w porównaniu do poprzednich części serii. Życie nam spada, a nowo spotkana postać informuje nas o warunkach, jakie panują na księżycu i jak sobie z nimi radzić. Parę kroków i kolejna nowość. Brak grawitacji. Nasze skoki są dalekie i powolne. Gdy robiąc swoje pierwsze właściwe zadanie, zdobywamy Oz Kit, urządzenie które pozwala nam oddychać tlenem przez określony czas, dostajemy tak jakby podwójny skok! Możemy w locie zmienić kierunek w który chcemy się udać. Dopiero gdy tak biegałem sobie i walczyłem z pierwszymi przeciwnikami, człowiek zaczął odczuwać faktyczną różnicę w rozgrywce.

Walki, które są przeprowadzane na tej samej zasadzie, tak naprawdę prezentują się inaczej. Są bardziej dynamiczne i mniej przewidywalne. Mamy możliwość wyskoczyć w powietrze i uderzyć z wielką siłą o ziemię raniąc przy tym przeciwników czy nawet ich zamrażając. Cieszy mnie fakt, że nasi wrogowie również znają te sztuczki. Patrząc na same menu w grze, mamy znów bliźniaczą odsłonę części drugiej. Zacząłem rozumieć, dlaczego określa się tą grę mianem „Największego DLC do Borderlands 2”. Mimo podobieństw grałem dalej. Seria ta ma to do siebie, że zadania poboczne trzymają bardzo wysoki poziom. Robiłem więc wszystko co popadnie. Nie zawiodłem się. Zadania te są naprawdę świetnie zaprojektowane. Można się uśmiać słuchając, co bohaterowie mają do powiedzenia, czy nawet widząc co robią. Są w nich odniesienia do różnych produkcji, od Gwiezdnych Wojen do Pokemonów. I trzeba przyznać, że udało im się to połączyć w naprawdę dobrą i przyjemną rozgrywkę. Muzyczka jaka mi przez cały ten czas towarzyszyła, uznaję za dobrą. Jest wykorzystanych parę znanych kawałków, które dosłownie zapadają od razu w pamięć i z uśmiechem na twarzy robię to zadanie po raz kolejny inną postacią. Cała reszta jest niezła, chociaż części pierwszej raczej nie przebija. Poruszałem się powoli i zwracałem uwagi na miejsca, w których dane mi jest podróżować. Twórcy faktycznie bardzo dobrze zadbali o środowisko i to, jakie miejsca odwiedzamy. Naprawdę czuć ten klimat kosmosu i zupełnie innego miejsca aniżeli Pandora. Odczuwa się za każdym razem ten powiew świeżości, jaki nam dostarczono w tej części. Skoro już o nowościach wspominam, to nie można nie powiedzieć o nowych broniach! Bo to właśnie w Pre-Sequel mamy do dyspozycji po raz pierwszy broń laserową oraz amunicje zamrażającą przeciwników! Cóż mogę rzec – zakochałem się w jednym i drugim! Naprawdę uderzenie z pięści w zamrożonego przeciwnika ma sens (i wygląda świetnie!), a broń laserowa jest mocna i ciekawa w użyciu. Zupełnie inna od tego co znamy ze świata Borderlands.

Skoro jest tyle pięknych rzeczy, to czy jest to taka doskonała produkcja? A no nie. Ma w sobie ta gra rzeczy, które mnie irytują i drażnią. Grając w poprzednie serie, człowiek miał do dyspozycji różne poziomy trudności. Gdy robił wszystkie zadania poboczne, to jeszcze sporo przed główną walką na najwyższym poziomie miał już maksymalny poziom. Jak to wygląda w Pre-Sequel? Gracz chce wyposażyć swoją postać w nagrodę jaką można uzyskać za wykonanie ostatniego zadania z fabuły głównej, a nie uzyskał jeszcze najwyższego poziomu. Gdybym chciał więc broń na 50 poziomie, obecnie maksymalnym, musiałbym jak za starych dobrych czasów w grach MMORPG, bić potworki i wbijać pomału poziom. Mam wrażenie, że kończąc przygodę, też mógłbym nie uzyskać maksymalnego poziomu. Inna rzecz to drony Wilhelma. Wielu ludzi pytało twórców jeszcze przed premierą, jak one będą się zachowywać w ciasnych pomieszczeniach. Nigdy nie dostaliśmy jasnej odpowiedzi. Grając w kooperacji z kimś, kto grał tą postacią, mogłem się przekonać. Jeszcze podczas walki drony starają się trzymać granicy ścian, ale poza nią bezczelnie przelatują przez wszystko dookoła. Niby jest to szczegół, ale jak dla mnie bardzo irytujący. Idąc dalej mamy nagrody za zadania. Twórcy do dnia dzisiejszego nie wyciągnęli wniosków z tego, jak zostajemy nagradzani za zadania. Na każdym poziomie trudności dostajemy to samo. Dostaliśmy za zadanie poboczne unikalną głowę dla postaci? Na wyższym poziomie trudności dostajemy ją ponownie. Idzie więc ona zazwyczaj na sprzedaż. Uprzedzam już na zapas, bogaci się z tego powodu nie stajemy. Jedynie ostatnie zadanie z głównej fabuły na wyższym poziomie trudności oferuje inną nagrodę niż na poziomie normalnym. Reszta bliźniaczo przypomina część poprzednią czyli Borderlands 2. Mamy ten sam sposób zmieniania wyglądu postaci czyli kolorowanie postaci pod jedną opcją, zmienianie wyglądu głowy pod drugą opcją, te same wymienianie złotych kluczy na bronie ze złotej skrzynki, to samo zdobywanie punktów Badass i ulepszanie dzięki temu naszych postaci.

Tak naprawdę, wiele ta gra ma wspólnego z poprzednią częścią, ale jakże jest inna. Moim zdaniem, cała fabuła jest najlepiej poprowadzona ze wszystkich dotychczasowych części serii. Klimat całego miejsca w którym lądujemy, czyli księżyca Elpis, został przedstawiony tak jak powinien, a nawet lepiej. Jak to w dzisiejszych czasach bywa, już zostaliśmy obdarowani możliwością kupienia Season Pass, tak więc przygoda i zawartość się nie kończy, a dopiero rozpoczyna. Czy warto więc zainwestować w tą produkcję? Jako fan serii mogę śmiało wam polecić ją. Jako osoba, która ma zadanie ją ocenić, też w sumie mogę ją wam polecić. Możecie mieć problemy ze zrozumieniem fabuły, bo jest jednak sporo odniesień do poprzednich części, ale są ludzie którzy i tak zaczynają rozgrywki. Gdzieś od środka, a dopiero potem interesują się całą serią. Jest to solidny produkt, który będzie teraz ulepszany o nową zawartość, która potrafi przedłużyć rozgrywkę do pokaźnych ilości. Mi ukończenie poziomu normalnego, fabuły głównej wraz ze wszystkimi zadaniami pobocznymi zajęło około 22 godzin. Można powiedzieć – średnio. Powiedzmy jednak sobie szczerze. Czym jest poziom normalny w Borderlands? No właśnie. Niczym!