Castlestorm – recenzja

0
90
Rate this post

Już na samym początku recenzji mam problem odnośnie tego, by przypisać grę do jakiejś kategorii. Strategia? Gra akcji? A może gra logiczna? Elementy wszystkich tych gatunków znajdziecie w Castlestorm. Aby lepiej Wam to przybliżyć – główna część rozgrywki przypomina rozwiązanie z Angry Birds, zamiast kuszy mamy jednak balistę, a zamiast świnek – zamki i jednostki przeciwnika… do tego dochodzi jednak element strategiczny, jakim jest produkcja jednostek i zarządzanie nimi na polu walki, a także szczypta gier akcji, gdy kontrolujemy bezpośrednio głównego bohatera, o którym więcej informacji znajdziecie w kolejnym akapicie…

 

Sama fabuła, jak przystało na stosunkowo proste indyki nie jest najwyższych lotów. Nasz heros – sir Gareth to stereotypowy rycerz, zdolny do poświęcenia życia za swojego (niezbyt rozgarniętego) króla. Pewnego dnia, na zamek napadają wikingowie i chociaż wydawać by się mogło, że zagrożenie udało się zażegnać, to znika bardzo cenny artefakt, dający posiadaczom ogromną moc. Cóż ma więc zrobić sir Gareth? Odzyskać klejnocik, wyżynając w pień wrogie oddziały. Ta niezbyt odkrywcza historyjka jest jednak całkiem fajnie poprowadzona, głównie przez krótkie, ale pełne humoru cut-scenki.

 

Chociaż pomysł na Castlestorm wydaje się prosty, to duża ilość dostępnych rozwiązań pozwala na sporą swobodę naszych poczyniań – samych pocisków do balisty jest sporo, a każdy z nich działa inaczej (mamy wybuchowe jabłka, owcę działającą jak taran, samo-naprowadzającego orła itd.). Podobnie zresztą sprawa wygląda z jednostkami, wśród których znajdziemy kapłanów, paladynów, łuczników itp. Bardzo fajnym rozwiązaniem jest też pozwolenie nam na bezpośrednie kontrolowanie Garetha, chociaż jest to ograniczone czasowo. Gra zmienia się wtedy jednak w coś na kształt chodzonej bijatyki – poruszamy się w dwóch kierunkach i własnoręcznie machamy mieczem. Oprócz tego możemy też pobawić się edytorem naszego zamku, w którym możemy rozmieszczać poszczególne pomieszczenia (te również odblokowywane są wraz z naszymi postępami w zabawie). Każdy z pokoi dodaje nam różne bonusy, jak np. zwiększa ilość jednostek, które możemy wysłać na pole bitwy, podnosi nasze dochody, dlatego warto zwracać na to uwagę. Zarówno jednostki, jak i pociski, zaklęcia i pokoje zamku mogą być dodatkowo ulepszane, co wymaga jednak złota zdobywanego podczas misji. Większość zadań polega na zniszczeniu wrogiego zamczyska lub przejęciu flagi, jednak czasami zdarzają się mniejsze misje w formie minigier, gdzie strzelamy z łuku lub sieczemy mieczem kolejne fale przeciwników.

 

Recenzowany przeze mnie egzemplarz przeznaczony był na konsolę PS Vita i na tej platformie gra sprawdza się genialnie. Na 5” wyświetlaczu tytuł ten wygląda świetnie – kolory, zabawne modele postaci, wszystko to doskonale pasuje do luźnego klimatu Castlestorm. Nieco gorsze wrażenie robi udźwiękowienie – utwory często się powtarzają, a twórcy poskąpili pieniędzy na aktorów, przez co słyszymy jedynie pomrukiwania. Zatrzymując się jeszcze na technkaliach – sterowanie w wersji na handheld Sony jest niezwykle intuicyjnie i na szczęście obyło się bez wciskania wszędzie konieczności korzystania z dotykowego panelu i ekranu – całą grę obsługujemy przy pomocy fizycznych przycisków. Nieco problemów na początku sprawia celowanie przy pomocy gałki analogowej, która sprawia wrażenie nadmiernie delikatnej, ale po paru misjach da się do tego przyzwyczaić.

Gra jest dość długa – jej ukończenie na 100% to kwestia około 12-15 godzin, a dostępnych kilka trybów rozgrywki i multiplayer sprawiają, że z chęcią można do niej wrócić po pewnym czasie. Do tego dochodzą też 2 pakiety DLC zawierające zupełnie nowe kampanie.

 

Czy warto sięgnąć po przygody sir Garetha? Jasne, że tak! Gra dostępna jest na praktycznie wszystkie popularne platformy (PC, X360, PS3, PS Vita), a jej cena nie jest zbyt wygórowana i oscyluje w granicach kilkunastu euro. Dla mnie, Castlestorm jest jedną z najciekawszych gier niezależnych 2013 roku i ciężko mi się tutaj do czegokolwiek przyczepić. Rozgrywka z czasem robi się powtarzalna, fakt, ale nie jest to tytuł, w który gra się przez kilka godzin non-stop, a na krótsze posiedzenia sprawdza się on idealnie.