Rok 2014 w branży gier, czyli podsumowanie pełne narzekań

0
90
Rate this post
W większości czasopism i na większości portali o grach, czas plebiscytów i podsumowań już dawno minął. Praktycznie każdy szanujący się dziennikarz, zajmujący się tym tematem wybrał już swój ulubiony tytuł zeszłego roku i ponarzekał na problemy trapiące branżę gier. Ja natomiast zabieram się za to dopiero teraz. Sporo czasu zajęło mi przeanalizowanie zeszłorocznych wydarzeń i doszedłem do niezbyt optymistycznych wniosków…

Nieświeże kotlety

W roku 2014 branża zaczęła się psuć. Po prostu. Praktycznie od stycznia byliśmy zasypywani kolejnymi remasterami, rebootami i tym podobnymi „odświeżonymi wydaniami”. Przeróżni developerzy i wydawcy usilnie starali się nam wmówić, że stare kotlety można odgrzać na różne sposoby, dzięki czemu pozostaną one smaczne. I chociaż kilka tego typu zagrań uważam za całkiem udane (jak np. The Last of Us Remastered i Halo: Master Chief Collection), to większość była, nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu – skokiem na kasę. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak coś innego, a mianowicie to, że tego typu reedycje świetnie się sprzedają, przez co kolejni twórcy wpadają na genialny pomysł podbicia rozdzielczości tekstur i wydania swojego dzieła na nowej platformie. Oczywiście po premierowej cenie, bo jakże inaczej. Moglibyście powiedzieć, że nie powinienem narzekać, bo przecież nikt nie przykłada mi lufy do skroni i nie każe zamawiać „kotletów”, ale problem jest nieco bardziej złożony i w konsekwencji prowadzi do zastoju w całej branży. Porównajcie rok 2013 z 2014 i zwróćcie uwagę na ilość nowych, dużych produkcji. Może jestem przewrażliwiony, ale nie wygląda to zbyt wesoło, a wszystko wskazuje na to, że lepiej już nie będzie, bo i na ten rok planuje się przenieść na nową generację kilka kolejnych gier. W tym takich, które nie zdążyły się jeszcze zestarzeć…

Piksele przede wszystkim

Rok 2014 to także czas, w którym cyferki przyćmiły graczom zdolność logicznego myślenia. Przejrzyjcie jakiekolwiek fora poświęcone konkretnej konsoli, poczytajcie komentarze pod tytułami multiplatformowymi, a bez wątpienia traficie tam na kłótnie na temat tego, że konsola XYZ jest lepsza od ZYX, bo gry działają na niej w wyższej rozdzielczości. I o ile pomiędzy 720p, a 1080p faktycznie widać różnice, zwłaszcza na większych ekranach, o tyle w większości przypadków trzeba naprawdę wytężyć wzrok, żeby zobaczyć, że dana wersja wygląda gorzej. Również developerzy wydają się dolewać oliwy do ognia, nieustannie reklamując się, że ich gra najlepiej zadziała na konsoli tego, a nie innego producenta. Ludzie przestają kierować się sympatią do danej produkcji, nie interesuje ich fabuła, gameplay i jakakolwiek inna cecha gry – ważne są tylko cyferki. No bo przecież dałem 1500 zł za sprzęt, to nie będę grał w 900 pikselach, to nie wypada!

Premierowe falstarty

Coraz większe problemy sprawiają też przedwcześnie wydawane gry. Twórcy bardzo często preferują wypuścić na rynek niedokończony produkt, zamiast po raz kolejny opóźniać datę premiery. Przykładów nie trzeba wcale daleko szukać. Pamiętacie aferę związaną ze startem Driveclub? Niedziałające wyzwania, problem z serwerami i brak części zapowiadanych funkcji (między innymi dynamicznej pogody) rozzłościł graczy, a najgorsze miało dopiero nadejść – darmową edycję dla abonentów PS+ zawieszono do odwołania. Najbardziej dobitnym przykładem gier pisanych na kolanie, byleby tylko zdążyć na premierę było jednak Assassin’s Creed: Unity. W grze w dniu premiery leżało niemal wszystko – koszmarna optymalizacja, problemy z rozgrywką sieciową i zatrważająca ilość wszelkiej maści baboli sprawiła, że studio Ubisoft błyskawicznie zaczęło wydawać kolejne łatki. I chociaż wiele z błędów udało się już naprawić, to niesmak pozostał. Trudno jednak winić developerów – widać, co dzieję się przy opóźnieniach każdej dużej produkcji. Gracze po prostu nie chcą czekać na swoje wymarzone tytuły przez kolejne miesiące. Tak źle, tak niedobrze. I co tu robić?

Piękny uśmiech Arno na screenie z AC: Unity.

Rok zakończył się tak samo, jak się zaczął – kiepsko dla graczy. W grudniu „hakerzy” z grupy Lizard Squad postanowili zepsuć święta milionom graczy na świecie i zablokowali dostęp do usług Xbox Live i PlayStation Network. Afer hakerskich było zresztą mnóstwo, ale zdecydowana większość z nich nie dotyczyła bezpośrednio branży gier, więc pozwolę sobie o nich nie pisać. W tekście pominąłem kilka tematów, na które chętnie bym jeszcze ponarzekał (Early Access, sprzedawanie meczy w e-sporcie), ale nie chcę już psuć Wam i sobie nastroju. Pozostaje nam jedynie liczyć na to, że rok 2015 będzie znacznie lepszy – developerom zacznie zależeć na jakości gier, gracze konsol i PC podadzą sobie ręce, a na rynku pojawi się mnóstwo świeżych i odkrywczych produkcji. I tego właśnie życzę wszystkim czytającym.