Angielski zwrot „hokum” można przetłumaczyć jako bzdurę, nonsens. Takie też było moje zdanie na temat Hohokum, gdy tylko w sieci pojawiły się pierwsze materiały na temat tej produkcji. Prosta grafika, pozbawiony większej głębi gameplay – bzdura jak nic! Po premierze i ograniu muszę jednak zrewidować swoje poglądy…
Po odpaleniu gry pojawia się pierwsze zaskoczenie. Nie ma żadnych tutoriali, samouczków i rozbudowanych opisów sterowania. Nic. Po prostu, przed naszymi oczami pojawiają się kolorowe obiekty i „wężyk”, którym się poruszamy. Taki stan rzeczy utrzymuje się przez całą długość tej produkcji i z jednej strony stanowi zaletę, z drugiej zaś – dość poważną wadę. Developerzy niczego na nas nie wymuszają, co jest zdecydowanie mocną stroną Hohokum – możemy udać się gdzie chcemy, robić co chcemy i w takiej kolejności jak chcemy. Wolność i swoboda! Niestety, z czasem zaczyna to poważnie irytować. Brak wskazówek sprawia, że przez długi czas możemy błądzić niczym dziecko we mgle i przeskakiwać pomiędzy lokacjami bez jakiegokolwiek pomysłu na posunięcie dalej akcji. Przez większą część tej produkcji losowo latałem pomiędzy obiektami licząc na to, że wreszcie, zupełnym przypadkiem trafię na rozwiązanie „zagadki”.
Sytuację ratuję niesamowita oprawa audiowizualna. Hohokum zachwyca barwami i lekkim, bajkowym klimatem. Kreska jest radosna, postacie sympatyczne, a wykreowany świat, pomimo zastosowania stosunkowo prostej grafiki przykuwa uwagę. Z warstwą graficzną doskonale współgra ścieżka dźwiękowa, która jest moim osobistym numerem dwa tego roku, zaraz za soundtrackiem z Transistor. Grając na Vicie, z dobrymi słuchawkami, nawet krążenie bez celu sprawiało przyjemność – wystarczyło, że mogłem posłuchać muzyki i pooglądać to, co dzieje się na ekranie. Nie umiem tego do końca wytłumaczyć, ale ta gra…relaksuje – po prostu.
Jeśli chodzi o sam gameplay, to jest on… trudny do opisania. W grze kontrolujemy wspomnianego, latającego „węża” i wykonujemy przeróżne zadania, pomagając tym samym innym mieszkańcom tego nietypowego, kolorowego świata. Do poszczególnych lokacji dostajemy się wlatując w…dziury w niebie. Raz trafimy do miejsca, w którym znajdują się latarnie do zapalenia, a innym razem nasz ekran zapełni się…orzechami włoskimi.
Naszym głównym zadaniem, niemal cały czas jest kombinowanie co musimy zrobić aby przejść dalej. Tutaj mała podpowiedź – wszystkiego dokonujemy po prostu…latając, ewentualnie dotykając innych obiektów. Tak, to prawda – nie atakujemy, nie walczymy, ani nawet nie dostajemy do dyspozycji takiej opcji. Gra jest całkowicie wolna od jakichkolwiek scen przemocy.
Ocenienie Hohokum jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. Jeżeli miałbym wystawić końcową notę traktując twór Honeyslug jako „normalną” grę, to przypuszczam, że oscylowałaby ona w granicach 3-4 punktów w 10-stopniowej skali. Hohokum nie jest jednak produkcją typową. To raczej coś na kształt audiowizualnego eksperymentu. Twórcy oddają w ręce graczy piękny i otwarty świat i mówią „baw się!” nie dając żadnych wskazówek, nie popychając nas w jakimś konkretnym kierunku. Podobały Wam się gry, takie jak Flower, Journey i The Unfinished Swan? W takim razie i nowa gra od Honeyslug przypadnie Wam do gustu. Jeśli jednak cenicie sobie bardziej tradycyjne formy rozrywki, śmiertelnie się tutaj wynudzicie. Ja po kilku godzinach z Hohokum mam mieszane uczucia. Nie mogę powiedzieć, że świetnie się bawiłem, ale jednak nie uważam tego czasu za stracony. To było po prostu zupełnie inne doświadczenie…