Divinity: Dragon Commander – recenzja

0
96
Rate this post

W temacie gier strategicznych ciężko wymyślić coś odkrywczego. Możemy przebierać wśród RTS’ów, strategii turowych, pojawiły się też niezliczone produkcje, które łączą cechy obu tych gatunków. Co jednak, gdyby grupa developerów postanowiła zaszaleć i zmieścić w jednym tytule cechy turówki, strategii czasu rzeczywistego, RPG i dynamicznej gry akcji, a to wszystko w świecie, w którym fantastyka przeplata się ze steampunkiem? Jeśli uważacie, że to niemożliwe, to produkcja Larian Studios pokaże Wam, że „impossible is nothing”. 🙂

Divinity: Dragon Commander jest grą osadzoną w realiach znanych z serii popularnych gier RPG. Nawiązań do tego cyklu jest jednak mało, jako że Smoczy Dowódca to prequel, na dodatek ulokowany na długo przed wydarzeniami znanymi z w/w produkcji. W grze wcielamy się w bękarta, pochodzącego ze związku człowieka i smoczycy. Jakby tego było mało, to nie dość, że mamusia była bardzo specyficzna, to i ojciec nie był byle kim – wszak to sam Sigurd, cesarz Rivellonu! Niestety, romansik ze smokiem nie mógł skończyć się happy endem, więc tatuś głównego bohatera zginął śmiercią tragiczną, z ręki własnych dzieci, które opętane żądzą mordu i demoniczną mocą zaczęły robić bardzo, ale to bardzo złe rzeczy. W całej tej historii pojawia się jednak Maxos, dawny kompan Sigurda, który odszukuje głównego bohatera, uznając go za szansę na wybawienie i wciąga go w całą wojenkę, jednocześnie w podarku dając mu ogromny okręt wojenny o nazwie Raven.

To właśnie na pokładzie tej latającej fortecy będziemy spędzać sporo czasu na rozmowach z naszymi towarzyszami (które niekiedy są naprawdę zabawne i przesycone humorem!), opracowywaniu kolejnych ulepszeń jednostek, a także na planowaniu naszych działań na mapie strategicznej. To właśnie wspomniany już aspekt turowy Dragon Commandera, który bardzo przypomina rozwiązania znane między innymi z serii Total War. Możemy tutaj rozmieszczać nasze jednostki, wznosić budowle, a także korzystać ze specjalnych kart (te „produkowane” są w niektórych budynkach), które mają wpływ na potyczki lub nasz rozwój gospodarczy. Gra zmienia się diametralnie gdy przechodzimy do bitew. Te na samym początku przypominają klasyczne RTS’y – tworzymy budowle, produkujemy jednostki, a sterowanie aż do bólu kojarzy się z klasyką gatunku. Wystarczy jednak nacisnąć jeden klawisz (R), a przyjdzie nam wcielić się w smoka. Kontrola nad bestią jest bardzo prosta, ale potrafi przynieść wiele satysfakcji. Poza klasycznymi, ognistymi kulami możemy korzystać z szeregu umiejętności (część z nich musimy najpierw opracować w fazie strategicznej), a także…jetpacka, zamontowanego na naszych plecach. Pozwala on na błyskawiczne przemieszczanie się po mapie. Oczywiście, kontrolując smoka mamy pewne utrudnienie – wydawanie rozkazów naszym wojskom jest ograniczone i nie mamy dostępu do tworzenia nowych jednostek. Wszystko to sprawia, że potyczki są bardzo wymagające i dynamiczne, a my musimy odpowiednio lawirować pomiędzy produkcją i zarządzaniem jednostkami, a niszczeniem przeciwnika w formie smoka. Muszę też przyznać, że chociaż swego czasu w RTSy grałem naprawdę długo (kilka lat spędziłem przy Warcrafcie 3), to walka w Dragon Commanderze była momentami naprawdę trudna – na szczęście w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Wymaga ona bowiem zarówno stosowania odpowiedniej taktyki, jak i zręcznych palców.

 

Larian Studios zasługują na brawa za oprawę Dragon Commandera. Gra niczym nie odróżnia się od produkcji z większym budżetem. Grafika w każdej fazie gry stoi na stosunkowo wysokim poziomie – mapa strategiczna jest przejrzysta i estetyczna, pokład statku wygląda świetnie i klimatycznie, a bitwy są pełne kolorów i niezwykle widowiskowe. Niestety, czar pryska po przybliżeniu kamery – wtedy dopiero widać wszelkie niedoskonałości graficzne. Nie traktowałbym tego jednak jako wadę, raczej nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie grał w strategię na takim zoomie. Dźwięki z kolei to istny majstersztyk – utwór w menu chyba na stałe zagości na mojej playliście, reszty muzyki również słucha się bardzo przyjemnie, a głosy postaci brzmią naturalnie i bardzo przekonująco. Pochwalić trzeba również humor, który pojawia się przy okazji niemal każdego dialogu.

Poprzednie akapity mogą sprawiać wrażenie tego, że dzieło Larian Studios jest ideałem. Niestety, trochę aspektów gry burzy jej idealny obraz. Z całą pewnością można przyczepić się do długości kampanii. Chociaż obecnie 6-8 godzin wydaje się być standardem w większości gier, to jednak od rozbudowanej strategii wymaga się nieco lepszych wyników. Oczywiście, poza samą kampanią (którą możemy przejść na kilka sposobów) mamy też do dyspozycji pojedyncze potyczki i multiplayer, to jednak niesmak pozostaje. Osobiście czasami miałem też problemy z pracą kamery, szczególnie gdy bawiłem się walką pod postacią smoka. Od czasu do czasu zdarzają się jej dziwne przeskoki, przez co ciężko jest nadążyć za akcją na ekranie, szczególnie jeśli toczymy walkę na kilku frontach i zależy nam na szybkich, precyzyjnych reakcjach.

Divinity: Dragon Commander, pomimo kilku wad jest bardzo dobrą grą, która powinna zadowolić zarówno hardkorowych miłośników gier strategicznych, jak i casuali, którzy zagrywali się dawniej w świetne The I of the Dragon (swoją drogą polecam – nawet po 11 latach od premiery gra jest bardzo przyjemna). Produkcja Larian Studios potrafi zauroczyć wciągającą rozgrywką i świetnym, steampunkowym klimatem, a te czynniki wystarczą, żeby przykryć ewentualnie niedociągnięcia.