Crimsonland – recenzja

0
91
Rate this post

Crimsonland powstał przede wszystkim z myślą o miłośnikach oldschoolowych produkcji. Czy jednak oprócz odwoływania się do sentymentów starszych graczy, produkcja 10Tons Studio ma coś ciekawego do zaoferowania?

Screeny pochodzą z początkowych etapów gry i wykonane zostały w wersji na PS4 – wyjaśnienie jest takie, że grając na Vicie ciężko było jednocześnie utrzymywać się przy życiu i pozować do zrzutów ekranu. 

Gra jest na dobrą sprawę nieco odświeżoną wersją strzelanki z roku 2003. Twórcy postawili na sprawdzony i znany od lat model top-down shootera, w którym widzimy naszego protagonistę od góry i strzelamy do napierających ze wszystkich stron wrogów. Również mechanika rozgrywki nie uległa żadnym zmianom, a całość nadal obsługiwana jest przy pomocy dwóch gałek analogowych (jedna do poruszania się,  druga do celowania) i zaledwie dwóch przycisków (strzał / przeładowywanie). Czy tak ograniczona gra może sprawiać jakąkolwiek zabawę?  Na początku jest nawet całkiem przyjemnie – trup pada gęsto, a krew radośnie tryska na wszystkie strony. Pierwszych kilka poziomów jest banalnie prostych, potem musimy nieco więcej kombinować i umiejętnie lawirować pomiędzy oponentami.  Niestety, prędzej czy później dopadnie nas ogromne rozczarowanie związane z monotonnym charakterem Crimsonland.

 

Developerzy zamieścili w grze mnóstwo broni, perków, poziomów, a nawet trybów rozgrywki. To wszystko jest oczywiście zaletą, ale niezależnie od tego co wybierzemy, to będziemy zmuszeni do robienia non stop tego samego. Biegamy, strzelamy, podnosimy power-upy i tak do znudzenia, które następuje stosunkowo szybko. Zaskoczyły mnie także znajdujące się w grze trofea, które wymagają dobrych kilkudziesięciu godzin nieustannego grindowania i śrubowania swoich wyników. Nie wiem, czy znajdzie się chociaż jeden śmiałek gotowy na taki wyczyn. W grze mamy Quest Mode, w którym… nie ma jakiejkolwiek historii i zadań, tylko ciąg etapów do ukończenia. Pojawia się także Survival, w którym zabijamy przeciwników (a to nowość!) i awansujemy na kolejne poziomy doświadczenia, wybierając nowe umiejętności. Na papierze nie brzmi to źle, ale w praktyce sprowadza się do tego samego. Może gdyby w grze pojawiła się chociażby jakaś namiastka fabuły, to mielibyśmy motywacje do przechodzenia kolejnych poziomów – bez historii takiej motywacji po prostu nie ma, a po kilkunastu etapach mamy zwyczajnie dość. Tym bardziej, że nie tylko gameplay jest mało zróżnicowany…

Przechodzimy do kolejnej, poważnej dolegliwości Crimsonland – brzydoty. Rozumiem, że gra ukazała się oryginalnie w roku 2003, ale i na ówczesne standardy jest zwyczajnie paskudna. Główny bohater jest po prostu kółkiem z wystającą lufą, przeciwnicy to kosmici w kilku, niezbyt różniących się od siebie wariantach. Tła również nie są zbyt miłe dla oka i o ile podczas grania na Vicie nie stanowiło to zbyt wielkiego problem, o tyle już podczas ogrywania wersji na PS4, na 42” grafika zaczynała irytować i ostro dawać po oczach. Zanim ktoś wytknie mi, że to top-down shooter i nie powinienem oczekiwać wyszukanej grafiki, to spójrzcie na Dead Nation lub Nation Red. To też niezależne produkcje o podobnym charakterze, a wyglądają dużo lepiej. Można? Można! Z udźwiękowieniem jest tylko troszeczkę lepiej – gitarowe kawałki przygrywające podczas masakrowania niemiluchów nie są złe, ale powtarzają się bardzo często, a odgłosy towarzyszące eksterminacji są…cóż – kiepskie.

Crimsonland zdecydowanie lepiej sprawdza się na konsoli PlayStation Vita niż na PC i PS4.  Nie tylko nie mamy wtedy ochoty wydziobać sobie oczu patyczkami od szaszłyków, ale też i sam gameplay jest jakoś…przyjemniejszy. Gra od 10Tons idealnie nadaje się do tego, żeby odpalić ją na 15-20 minut, ukończyć kilka poziomów i zająć się czymś innym. Przy tak krótkich sesjach nie zdążymy się nudzić i najwięcej wyciągniemy z rozgrywki.  Jeśli więc rozważacie zakup, to tylko na handheldzie – na większych platformach istnieje dużo ładniejszych i bardziej rozbudowanych alternatyw.