Castlevania: Lords of Shadow 2 – recenzja

0
201
Rate this post

Prawdopodobny spojler może stanowić fakt, że Gabriel Belmont, nieskazitelnie czysty rycerz osławionego Bractwa Światła, wyniesiony wręcz do roli herosa, zamienił się w kogoś zupełnie innego. Oglądając jednak pierwszy, lepszy materiał reklamowy z tej gry nie trudno domyśleć się, że nasz heros przemienił się w wampira. Co więcej nie byle jakiego bo samego Draculę alias Pana Ciemności. Wszystkich zainteresowanych zgłębieniem przyczyn takowej przemiany odsyłam do pierwszej części gry, która w moim przekonaniu jest produktem wybitnym.

Los jednak zaśmiał się z Gabriela/Draculi. Jako przedstawiciel „ciemnej strony mocy” musi bowiem znów stawić czoła tym samym sługom Szatana, które z tak wielką, Bożą pasją zwalczał w pierwowzorze. Castlevania: Lords of Shadow 2 to funkcjonalnie niemalże kopia „jedynki”, która dawała tak wiele przyjemności, będąc produktem nie tylko okraszonym przepiękną warstwą audio-wizualną, ale przede wszystkim pierońsko grywalnym. Parę rzeczy uległo zmianie w sequelu, nie mniej jednak to nadal bardzo dobrze wykonana gra.

 

Każdy kto miał okazję pograć w część pierwszą w mgnieniu oka poczuje się w „dwójce”, jak w domu. Ten sam system sterowania bohatera i kamerą, podobne zagadki logiczne, niemal identyczny system walki, nawet ta sama broń, wszystko sprawia, że stare wygi pojmą to momentalnie, a i nowym graczom nauka nie powinna zając dłużej niż 5 minut. Lords of Shadow 2 tym razem przenosi nas nie tylko w miejsca rodem z dobrego filmu fantasy, do czego przyzwyczaili nas twórcy, ale pozwala także eksplorować czasy teraźniejsze, konkretniej zbudowane w tym celu miasto (które swoją drogą wybitnie wielkim nie jest, ale to żaden minus).

Pojawią się starzy przyjaciele tacy, jak np.: Zobek czy wspomniany już Szatan, rzecz jasna w nowych rolach (dlaczego w nowych zostawiam do sprawdzenia Wam, bo nie bez znaczenia są tu działania Gabriela z pierwszej części gry). Ta, jak na dobrą siekankę TPP przystało obfituje w absolutną masę ataków, combosów, możliwych do odblokowania specjalnych mocy itd. To bardzo fajny element pseudo-rpg, który sprawdził się już w poprzedniej produkcji i sprawdza się także w przypadku jej kontynuacji. Dodatkowo, jeśli ktoś lubi „znajdźki”, lokacje zostały usiane różnego typu ukrytymi miejscami, które albo dają nam rozwój umiejętności, albo pozwalają na pogłębienie wiedzy o historii miasta czy zamku Draculi (bo między tymi dwoma lokacjami głównie przyjdzie się nam poruszać).

Fabuła jest, rzecz jasna nie mniej dojrzała niż w przypadku pierwowzoru, z odpowiednim, pikantnym dodatkiem „krwi i pożogi”, jak przystało na Draculę. Nigdy nie byłem fanem wampirzych opowieści, ale trzeba przyznać, że ciężki, zawiesisty klimat, ze szczyptą żalu i gniewu, jaki drzemie w Gabrielu sprawdza się tu doskonale i naprawdę wciąga, mimo swojego generalnie mrocznego charakteru. Oprawa graficzna jest wprost zapierająca dech w piersiach, ale też osobiście nie spodziewałem się niczego innego. Wszystko, zaczynając od lokacji, przez efekty wolumetryczne, kończąc na postaciach, robi piorunująco dobre wrażenie i zdecydowanie uprzyjemnia rozgrywkę. Pomijam już fakt, że głosu postaciom użyczyli tak znani aktorzy, jak: Robert Carlyle, Patrick Stewart i Richard Madden (Robb Stark <3). Nie muszę chyba mówić, jak cudownie jest usłyszeć „Kapitana Pickarda” w słuchawkach

Warstwa audio dopełnia całość odpowiednio smutnymi nagraniami, lub nieco bardziej dynamicznymi, w przypadku mniejszych lub większych potyczek. Osobiście bardziej przypadł mi do gustu styl muzyczny z jedynki, ale obecny stoi na równie wysokim poziomie, jest po prostu odpowiednio mroczniejszy.

Nie wszystko w Castlevanii 2 jest jednak tak „prawie-doskonałe”, jak było w przypadku „jedynki”. Niezwykle denerwującą rzeczą są np. „niemożliwe-do-zablokowania-ataki-przed-którymi-trzeba-uciekać”. Jestem w stanie przyklasnąć takowym w przypadku bossów, ale jeśli każda napotkana bestia/żołnierz ma takie w swoim arsenale (przypominam, że nasz bohater to Pan Ciemności) to jednak można mówić o pewnej przesadzie.

Często też przenoszenie się między zamkiem, a miastem jest w zasadzie pozbawione sensu. Ot, chęć zmiany otoczenia, od biedy odkrycia paru sekretnych miejsc. Zauważyłem też, że w całej grze możemy na palcach jednej ręki policzyć logiczne zagadki, których w pierwowzorze było multum. Może dla kogoś to niewielki minus, ale osobiście bardzo podobało mi się rozwarstwienie między walką, a takim właśnie główkowaniem, którego w sequelu na tak dobrym poziomie niestety nie uświadczymy.

Gdybym stwierdził, że gra posiada błędy techniczne i jest zabugowana to po prostu bym skłamał, a piszę o tym dlatego, że dawno już nie miałem okazji cieszyć się rozgrywką na tak wysokim, technicznym poziomie. Praca kamer jest wprost genialna, co więcej możemy też sami ją sterować (a często to właśnie złe ułożenie kąta kamery diametralnie zmniejsza przyjemność z rozgrywki). Gabriel nie wpada w ściany, tekstury się nie rozmywają itd. Ogólnie solidna piątka z plusem.

Castlevania: Lords of Shadow 2 to produkt bardzo dobry, interesujący nie tylko dla fanów gier TPP, nie mniej jednak dużo gorszy od pierwszej części, co dla mnie, czyli człowieka, który absolutnie zakochał się w „jedynce” stanowi pewien policzek. Muszę jednak szczerze przyznać, że to nadal świetna i wciągająca gra, owszem, nieco inna klimatycznie, ale wykonana porządnie i dobrze. Porównując do części pierwszej nie można dać jej więcej niż solidną 7, ale jeśli nie miałeś styczności z poprzednimi przygodami Gabriela, spokojnie możesz ocenić grę na równie mocne 8.