Type Rider – recenzja

0
84
Rate this post

Gry, jak powszechnie wiadomo, bawią i uczą…a przynajmniej wiele osób tak sobie tłumaczy spędzanie czasu na takim, a nie innym hobby. Od czasu do czasu na rynku pojawiają się jednak produkcje, z których rzeczywiście możemy się dowiedzieć czegoś interesującego i wartego uwagi. Niestety, nie zawsze w parze z wartościami edukacyjnymi idzie miodność rozgrywki. Jak sytuacja wygląda z grą Type Rider, czyli portem gry z komórek?
Tytuł ten jest nietypowy z kilku powodów – raz, że za jego stworzenie odpowiada…stacja telewizyjna (konkretnie Arte TV), a dwa, że tłem, zarówno pod względem graficznym, jak i merytorycznym są czcionki. Brzmi jak totalny kosmos, ale wygląda to nieźle. Co prawda nadal nie jestem pewny, czy ilość osób pasjonujących się różnymi krojami pisma jest na tyle duża, żeby koszty stworzenia Type Ridera się zwróciły, ale cóż…nie mnie to oceniać. Zajmę się zamiast tego oceną samej gry.

Historia, jak już wspomniałem oparta jest na czcionkach – poznajemy je od tych najstarszych (piktogramy), do współczesnych. Każdy etap wiąże się z koniecznością znalezienia liter i znaków, odkrywając przy tym ciekawostki o każdym kroju. Sama gra jest typowym do bólu puzzle platformerem (ze znaczną przewagą zręcznościówki, a nie gry logicznej) i raczej niczym nie jest nas w stanie zaskoczyć. No, może nie licząc niezrozumiale nierównego poziomu trudności. Pierwsza połowa Type Rider jest wręcz banalnie prosta, za to druga połowa, a zwłaszcza końcówka…eh, mówiąc kulturalnie – potrafi napsuć sporo krwi i to nie tyle ze względu na konstrukcje poziomów, ale bardzo nieprecyzyjne sterowanie naszym protagonistą (czyli dwukropkiem). Dlaczego? Ano dlatego, że ów dwukropek potrafi chamsko obracać się podczas skoku i blokować w miejscach, w których nie powinien. Próbowałem grać na padzie, próbowałem na klawiaturze i mimo wszystko było to czasami bardzo, bardzo irytujące. Być może lepiej sytuacja wygląda na iOS i Androidzie, bowiem z tego co udało mi się dowiedzieć, tamtejsza wersja pozwala na sterowanie przy pomocy wirtualnych przycisków, dotyku i akcelerometra.

Poza sterowaniem i frustrującą końcówką muszę też zjechać developerów za stworzenie gry aż tak krótkiej. Przejście całej gry zajęło mi około 3 godzin, co jest wynikiem wręcz tragicznym… W Type Rider znajdziemy co prawda nieco poukrywanych sekretów i rzeczy do znalezienia, ale powiedzmy sobie szczerze – gra nie jest na tyle ciekawa i pasjonująca, żeby zachęcić do przechodzenia jej kolejny raz, chyba, że kogoś taka tematyka rzeczywiście interesuje.

Co sprawia, że gra mimo wszystko jest warta uwagi i otrzymała stosunkowo wysoką ocenę? Przede wszystkim jej stylistyka. Zarówno muzyka, jak i grafika robi bardzo dobre wrażenie. Poszczególne utwory muzyczne są idealnie dopasowane do epok, z których pochodzą czcionki, tak samo zresztą warstwa graficzna – tła to fragmenty starych ksiąg, zdjęcia zakładów drukarskich itd. Znajdujące się w grze zagadki również są często przeniesieniem metod działania autentycznych urządzeń służących do druku, takich jak np. prasy drukarskie. Za warstwę audiowizualną i ogólny klimat studio odpowiedzialne za Type Ridera dostaje ogromnego plusa, bowiem każdy etap, począwszy od piktogramów, a na czcionce Pixel kończąc wyglądał i brzmiał fenomenalnie.

Type Rider nie jest grą ani wybitną, ani zapadającą na długo w pamięć. Na początku bawiłem się nieźle, potem nieco gorzej i ciężko jest mi grę jednoznacznie polecić lub odradzić. Przypuszczam, że granie w ten tytuł na platformach mobilnych musi być ciekawszym doświadczeniem – sterowanie dotykiem wydaje się być lepszym rozwiązaniem, a krótkie poziomy idealne nadają się do krótkich, szybkich posiedzeń np. w autobusie.