Diablo III: Ultimate Evil Edition – recenzja

0
100
Rate this post

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o przeniesieniu Diablo 3 na konsole, to byłem tym faktem autentycznie przerażony i w najśmielszych snach nie sądziłem, że mogłoby się to udać. Wszystkie obawy minęły, gdy tylko pograłem chwilę w demo na Xboksie 360, gdzie gra sprawiała wrażenie bardziej grywalnej niż na PC. Nieco później w moje ręce  trafiła edycja Ultimate Evil na konsolę PlayStation 4 i muszę przyznać, że faktycznie jest to wydanie Ultimate, cytując klasyka – ostateczne i definitywne.

Diablo III: Ultimate Evil Edition zawiera podstawową grę i dodatek Reaper of Souls, który niestety nie ukazał się osobno na konsolach poprzedniej generacji. Jeśli nie graliście na PC, to pozwólcie, że krótko przybliżę Wam zawartość tego rozszerzenia. RoS wprowadza nową klasę postaci – krzyżowca, czyli posługującego się magią „tanka”, Tryb Przygodowy, mnóstwo nowych oponentów i przedmiotów. Największą nowością jest jednak dodatkowy, piąty akt, z fabułą będącą kontynuacją wydarzeń z podstawki. Podbity został też maksymalny poziom doświadczenia, z 60 na 70. Ogółem mówiąc nie jest to DLC we współczesnym rozumieniu tego słowa, ale staroszkolne rozszerzenie, które faktycznie przedłuża rozgrywkę o dobrych kilkadziesiąt godzin.

Sam Tryb Przygodowy zasługuje na osobną wzmiankę w tym tekście. To prawdziwy end-game, w którym nie ma fabuły, cutscenek i tym podobnych „przeszkadzajek”. To niczym nieskrępowana zabawa, której możemy oddać się po przynajmniej jednokrotnym ukończeniu całej historii. Jak wygląda to w praktyce? Po prostu trafiamy do lokacji znanych z pięciu aktów, a w każdej z nich jednorazowo mamy dostępnych 5 losowych zadań do wykonania. Są one dość krótkie i stosunkowo proste i sprowadzają się do pokonania określonej liczby przeciwników lub ubicia nieco potężniejszego bossa. Po ukończeniu kilku takich zadań otrzymujemy klucz do Szczeliny Nefalemów, czyli losowo-generowanego lochu, w którym…walczymy z kolejnymi przeciwnikami, a następnie ze Strażnikiem Szczeliny, za pokonanie którego otrzymujemy przedmioty i krwawe odłamki, które również możemy wymienić na pewne części ekwipunku. Chociaż na papierze brzmi to raczej nudno, to w praktyce jest to doskonały sposób na przedłużenie rozgrywki niemal w nieskończoność.

Sterowanie i interfejs zostały świetnie przystosowane dla potrzeb graczy konsolowych. Nie musicie martwić się o to, że zarządzenie ekwipunkiem i drzewkami umiejętności będzie skomplikowane – wszystkiego można nauczyć się w zaledwie kilka minut. Również kontrolowanie naszego bohatera to coś, co wejdzie nam w nawyk podczas pierwszej godziny zabawy. Stosowanie padajest nie tylko komfortowe, ale pod niektórymi względami nawet lepsze, niż na połączeni KB+M. Dlaczego? Odpowiedzi są dwie – analogi i uniki. Dzięki lewej gałce analogowej mamy bardziej precyzyjną kontrolę nad ruchami postaci – chcemy iść powoli? Nie ma problemu. Mamy ochotę przyśpieszyć? Wystarczy jedynie bardziej wychylić analog w danym kierunku. Druga gałka analogowa jest natomiast używana do wykonywania szybkiego odskoku, pozwalającego nam na uniknięcie wrogich ataków.  Wszystko to sprawia, że gra momentami nie przypomina pecetowego pierwowzoru, a raczej dynamiczny slasher a’la God of War. Zmiany nie ominęły też ekwipunku i menusów, które wyglądają tak, jakby gra od samego początku stworzona była z myślą o konsolach. Dostęp do naszego plecaka i wyposażenia oparty został o okrągłe menu, które bez problemu obsługujemy przy pomocy analogów.

Graficznie, wersja na nowej generacji przypomina najwyższe ustawienia z PC, chociaż moim skromnym zdaniem wygląda…lepiej, głównie z tego powodu, że widok został nieco przybliżony, a więc mamy lepszy wgląd w otoczenie, modele postaci i wygląd naszego herosa. Niezależnie od tego, czy gramy miotającym błyskawice czarownikiem, czy też korzystającym z mrocznej magii i przywołań szamanem, to gra potrafi zrobić wrażenie – efekty zaklęć są bardzo widowiskowe, ale jednocześnie nie tworzą niepotrzebnego chaosu i nie przeszkadzają w grze. Warto też przy okazji wspomnieć, że na obu platformach, tj. PlayStation 4 i Xboksie One gra działa w 1080p i 60 klatkach na sekundę. Ilość FPS’ów jest stała, a spadków próżno szukać, przynajmniej w wersji PS4. Doszły mnie słuchy, że gra okazjonalnie może gubić klatki na Xboksie One, ale dzieje się to naprawdę sporadycznie i  nie wpływa negatywnie na zabawę.

Muzyka i udźwiękowienie nie uległy zmianom. Cała ścieżka dźwiękowa i wszystkie głosy postaci brzmią dokładnie tak samo jak na PC i…bardzo dobrze. Utwory w tle są niesamowicie klimatyczne, a aktorzy brzmią naprawdę przekonująco, co zresztą nie powinno nikogo dziwić – polonizacje gier od firmy Blizzard w zdecydowanej większości to naprawdę najwyższa półka.   Dlaczego w zdecydowanej większości? Cóż, moim skromnym zdaniem, podczas całej gry trafiają się dwie, może trzy postacie, które brzmią…amatorsko, ale to raczej kwestia gustu.

Jedną z najbardziej istotnych zmian w stosunku do wersji pecetowej jest udostępnienie lokalnego trybu multiplayer dla maksymalnie czterech osób. Opcja ta doskonale sprawdzi się na wszelkiego rodzaju imprezach i spotkaniach ze znajomymi. Oczywiście, tryb online również został w tej produkcji uwzględniony, ale jednak kanapowy co-op zapewnia znacznie więcej rozrywki. Jest to też jedna z największych zalet tego tytułu i coś, co powinniście brać pod uwagę jeśli zastanawiacie się nad tym, czy zdecydować się na zakup wersji PC, czy też konsolowej.

Diablo III: Ultimate Evil Edition jest grą, która w pełni zasługuje na dopisek „Ultimate”. To faktycznie najbardziej wypasione wydanie, które nie tylko w niczym nie odstaje od wersji pecetowej, a wręcz przeciwnie – pod wieloma względami jest po prostu lepsze. Walki są bardziej dynamiczne dzięki dodaniu uników, lokalna kooperacja to świetny sposób na zabawę z przyjaciółmi, a sterowanie przy pomocy kontrolera jest niezwykle wygodne. Chociaż w Diablo III gram zarówno na PlayStation 4, jak i na PC, to gdybym miał zdecydować się tylko na jedną platformę, to mój wybór padłby na konsolę – niech to posłuży Wam za najlepszą rekomendację.