Dying Light – recenzja

0
235
Rate this post

Techland powrócił. Po kilku mniej i bardziej udanych produkcjach wrocławska ekipa wraca do pierwszej ligi światowego gamedevu. Ich najnowsza gra, Dying Light to świetny i bardzo wciągający tytuł. To tyle tytułem wstępu.

W Dying Light wcielamy się w rolę Kyle’a Crane’a, wysłanego do Harran. W mieście wybuchła epidemia choroby, która przemienia ludzi w krwiożercze zombie. Nasz główny bohater jest agentem, pracującym dla pewnej tajemniczej organizacji, zaś jego zadaniem jest odzyskanie równie tajnych dokumentów. Po dotarciu do Harran, Crane przyłącza się do grupy ocalałych, mieszkających w Wieży, których codzienność to nie tylko zmagania z zombie, ale też i lokalnym watażką – Raisem. Niestety, pomimo kilku zwrotów akcji, cała historia jest raczej umiarkowanie wciągająca i chociaż bardzo starałem się wciągnąć, to i tak ani przez moment nie czułem się zżyty z bohaterami.

Cóż, winę za taki stan rzeczy ponoszą nie tylko osoby odpowiedzialne za fabułę, ale też tłumacze i aktorzy, którzy udzielali głosów w Dying Light. Polonizacja jest totalnie skopana i tak słabego dubbingu nie słyszałem już dawno, co boli jeszcze bardziej kiedy pisze się o polskiej grze. Praktycznie nikt, począwszy od głównego bohatera, a na przeciwnikach kończąc, nie brzmi tu dobrze. Głosy przypominają raczej kreskówki, a nie dojrzała i brutalną historię o zombie.

Chociaż powyższe akapity brzmią nieco złowieszczo, to Dying Light jest jednak grą dobrą i zdecydowanie ponadprzeciętną. Główną zasługę należy przypisać ciekawej rozgrywce, która w umiejętny sposób łączy w sobie elementy akcji, zręcznościówki i RPG. Sam gameplay byłby bardzo zbliżony do poprzedniej gry Techlandu, czyli Dying Light – mamy tutaj walkę wręcz, odrobinę strzelania, a także rozbudowany crafting, pozwalający nam na tworzenie przeróżnych narzędzi destrukcji. Nie brakuje także rozwoju postaci, ale zamiast tradycyjnych poziomów i statystyk, otrzymujemy tutaj możliwość odblokowywania umiejętności z kilku różnych drzewek. Całość dopełnia jednak system parkouru, czyli zwinnego poruszania się po mieście.

I właśnie ten element decyduje o potędze Dying Light. Kyle Crane potrafi błyskawicznie przemieszczać się po Harran, przeskakiwać nad przeszkodami, uciekać przed zombiakami na balkony i dachy. Opanowanie tego systemu wymaga na początku nieco skupienia i cierpliwości, ale po kilkudziesięciu minutach będziecie zwinni i szybcy niczym młode kociaki. A gdy jeszcze odblokujecie linkę z hakiem… cóż, wtedy zabawa dopiero się rozkręca!

Również do walki nie mogę się przyczepić, chociaż pod wieloma względami przypomina ona przeniesienie rozwiązań z Dead Island w skali 1:1. Urozmaiceniem są jednak umiejętności związane z parkourem, takie jak kopniaki z wyskoku, czy też wślizgi, dzięki którym możemy łamać nogi przeciwnikom. Proste, szybkie, skuteczne.

Walka zmienia się jednak o 180 stopni w momencie zapadnięcia zmierzchu. Przeciwnicy stają się szybsi i bardziej niebezpieczni, a na ulicach Harran pojawiają się szczególnie wymagający przeciwnicy, którzy potrafią zabić nas kilkoma uderzeniami. Nocami gra zmienia się w typowy survival horror, a my z łowcy stajemy się zwierzyną. Zwłaszcza pierwsza noc w grze jest niezapomnianym przeżyciem, a ucieczka przed zombiakami potrafi przyprawić o szybsze bicie serca.

Graficznie Dying Light to wysoka, chociaż nie najwyższa półka. Modele postaci i elementy otoczenia robią bardzo dobre wrażenie, podobnie jak wszelkiego rodzaju efekty cząsteczkowe, takie jak dym czy kurz unoszący się nad ulicami Harran. Nieco gorzej wypadają zombiaki, wśród których znajdziemy sporo klonów, ale w przypadku takiej gry jest to raczej nieuniknione. Całkiem dobre wrażenie robi za to optymalizacja – gra na PlayStation 4 działa płynnie, bez większych ścinek, co w przypadku produkcji z otwartym światem i mnóstwem przeciwników nie zawsze jest regułą…

Nie mogę też powiedzieć złego słowa na muzykę, która jest fenomenalna i idealnie wpasowuje się w klimat rozgrywki. O głosach postaci już wspominałem i naprawdę nie chcę poświęcać temu tematowi ani słowa więcej.

W grze dostępny jest też tryb kooperacji, w którym razem ze znajomymi możemy rozgrywać poszczególne misje. Działa to całkiem sprawnie, chociaż osobiście nieco nie podoba mi się rozwiązanie tego typu, że każdy z graczy wciela się w tą samą postać – zdecydowanie wolałbym wprowadzenie nowych postaci, chociaż byłoby to nieco trudne z punktu widzenia historii.

Koniec końców, Dying Light to bardzo dobra gra, z której my  – Polacy zdecydowanie możemy być dumni. Techland po raz kolejny potwierdził swoją klasę, a nam – graczom, nie pozostaje nic innego jak tylko czekać na Hellraid.