Life is Strange (Episode 1) – Recenzja

0
102
Rate this post

Jeśli masz na imię Max i jesteś głównym bohaterem gry to wiedz, że coś się dzieje… Możesz być pewny, że twórcy wplączą cię w intrygującą historię i przyjdzie ci manipulować czasem. Tym razem jednak nie jesteś nowojorskim policjantem…

Zacznijmy od tego, że przed premierą Life is Strange w sieci było dużo spekulacji na jej temat oraz ogólnie pojętego hejtu. Wszystko to za sprawą dwóch rzeczy. Po pierwsze gra reprezentuje połączenie gatunku point and click oraz visual novel. Ten rodzaj gier nie przemawia do tak zwanych „prawdziwych graczy”. Z drugiej strony tak samo prawdziwym graczem jestem ja gdy gram w CS:GO jak i moja młodsza siostra grając na komórce w uproszczonego do bólu tetrisa. Visual novel powstało jeszcze zanim większość głośno szczekających „prawdziwych pro graczy” się urodziła, ot i tyle.

Po drugie zauważyłem również uszczypliwe komentarze o tym, że gra, w której protagonistą jest kobieta, w dodatku nieobdarzona przez naturę dużym biustem zwyczajnie nie ma sensu. Dodatkowo oskarżano twórców o „przesadny feminizm”. Do tego tematu wrócę za chwilę… Tymczasem pozwólcie, że opowiem wam jak prezentuje się historia Max.

Główna bohaterka to osiemnastoletnia dziewczyna, która po pięciu latach wraca do rodzinnego miasta. Rozpoczyna tam naukę w renomowanym prywatnym liceum, dzięki któremu ma nadzieję zostać w przyszłości profesjonalnym fotografem. Podczas jednej z lekcji bohaterka zasypia i we śnie widzi ogromne tornado zmierzające w stronę miasta. Gdy się budzi wszystko zaczyna się komplikować. W szkolnej toalecie staje się świadkiem morderstwa dziewczyny. W niewytłumaczalny sposób jednak udaje jej się cofnąć czas i postanawia uratować ofierze życie.

Ten krótki zarys to tylko pierwsze dziesięć minut rozgrywki, którą możecie obejrzeć tutaj

W miarę rozwoju akcji historia intryguje co raz bardziej. Autorzy zdecydowanie odrobili lekcje i w scenariuszu można dostrzec inspirację takimi dziełami jak Twin Peaks czy Donnie Darko. Dontnod nie boją się również trudnych tematów – aborcja, znęcanie się nad słabszymi, gwałt. Podają to jednak w taki sposób, żeby gracza zmusić do refleksji nad tematem, aby jeszcze bardziej zaangażował się w świat gry. Dodatkowo fabuła wypełniona jest wieloma smaczkami z innych produkcji. Znajdziemy tu odniesienia między innymi do Władcy Pierścieni, World Of Warcraft, Final Fantasy jak i do kultowego Twin Peaks. Fabularnie, tak jak obiecywali twórcy, Life is Strange przypomina film z festiwalu Sundance(festiwal filmów niezależnych). Jest intrygująco i ambitnie. Nie każdemu przypadnie to do gustu, ale jeśli lubicie historię o kilka klas wyżej niż to co widzieliście w najnowszych Transformersach to powinniście być usatysfakcjonowani.

Warto również wspomnieć, że każda postać pojawiająca się w grze ma swoją własną intrygującą historię. Chloe dawna przyjaciółka Max jest chyba najlepszym przykładem. Dziewczyna nie tylko posiada niesamowicie zadziorny i ciekawy charakter, ale również jej przeszłość, którą uda nam się poznać, w ciekawy sposób tłumaczy przemianę jaka w niej zaszła.

Kolejna sprawa to grafika w grze. Life is Strange śmiga na silniku Unreal Engine, więc nie ma dużych wymagań systemowych, wygląda jednak wspaniale. Wszystko utrzymane jest w lekko komiksowym klimacie i wypełnione jest ręcznie malowanymi grafikami. Każde zdjęcie, które wykona Max, każdy obraz jaki napotkamy na swojej drodze – wszystko zostało wykonane ręcznie. Graficznie nie jest to więc Battlefield 4, ale ma swój nieodparty urok i zdecydowanie zasługuje na uznanie.

Gameplay daleko nie odbiega od tego co widzieliśmy w grach serwowanych przez Telltale Games. Siłą napędową są w grze dialogi i podejmowanie decyzji, jednak Dontnod dodało coś jeszcze. Chodzi oczywiście o cofanie czasu. Gdy dokonamy decyzji, której efekt nam się nie spodoba wystarczy cofnąć czas i zmienić wybór. Z tej opcji zdarzy nam się również korzystać przy rozwiązywaniu zagadek. Przykładowo aby ściągnąć z pralki narzędzia potrzebne do naprawy aparatu musimy ją włączyć. Drgania wtedy zrzucą je pod szafkę. Max nie będzie w stanie ich dosięgnąć. Cofamy więc czas, pod szafkę wsuwamy teczkę z dokumentami, odpalamy pralkę, narzędzia spadają, a my wyciągamy je przy użyciu teczki.

 

Twórcy dali nam także możliwość eksplorowania świata gry. W trakcie naszej przygody będziemy mogli swobodnie zwiedzać lokacje i tym samy dowiadywać się więcej o mieście i jego mieszkańcach. Dzięki temu poznamy intrygujące historie bohaterów pobocznych, jak również znajdziemy ester eggi poukrywane tu i ówdzie. Musimy jednak liczyć się z tym, że nasze eksploracje mogą znacząco wpłynąć na rozwój głównego wątku. Wszystko niemal ma tu swoje konsekwencje. Nawet podlewanie kwiatka we własnym pokoju…

Jeśli chodzi o soundtrack do Life is Strange to tutaj również się nie rozczarowałem. Jeśli fabuła jest ambitna to i muzyka musi taka być. Autorem jest Jonathan Morali(Syd Matters) i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Zarówno utwory skomponowane na potrzeby gry, jak i kawałki, o które postarali się twórcy to najwyższa półka muzyki indie. Jeśli nazwisko Jose Gonzalez coś wam mówi to również będziecie w siódmym niebie.

 

Na koniec minusy Life is Strange. Gra ma problem z synchronizacją głosu i ruchu warg bohaterów. Czasami wszystko jest w porządku jednak zdarzają się sceny w których usta i dźwięk są zupełnie z innej parafii. Pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnym epizodzie zostanie to poprawione.

Drugi minus tak naprawdę jest plusem, mianowicie, pierwszy epizod to około trzech godzin głównego wątku. Wtedy następuje zakończenie, które kazało mi krzyknąć „Jak można kończyć w takim momencie! Jak możecie kazać mi czekać aż miesiąc na kolejny epizod?!”. Sami, więc rozumiecie… Niby minus, a jednak plus

Wracając jeszcze, na zakończenie, do tematu feminizmu w Life is Strange, muszę przyznać, że owszem fabuła jest lekko feministyczna. Musicie jednak zrozumieć, że kierujemy tam Max, kobietą, a nie facetem. Kobieta ma takie, a nie inne spojrzenie na świat. Obrońcy praw z kościoła jednak nie musicie się obawiać – protagonistka jest zadurzona w swoim nauczycielu fotografii, zaś o jej względy walczy Warren, kolega ze szkoły, któremu nawiasem mówiąc przyjdzie za to dostać w pysk(ot taki mały spojler). Bohaterka nie ma w sobie, więc nienawiści do płci brzydkiej.

Werdykt jest oczywisty – Life is Strange to najbardziej pozytywne do tej pory zaskoczenie roku 2015. Fabuła intryguje, cofanie czasu dodaje powiew świeżości do gatunku, styl graficzny urzeka, a muzyka to najwyższa półka. Jeśli szukacie, więc gry, która porwie was swoją historią i nie macie uprzedzeń względem kobiecych protagonistek – bierzcie śmiało, razem będziemy niecierpliwie wyczekiwać epizodu drugiego…