Zapomniane gry, w które warto zagrać

0
83
Rate this post

Przestawiamy subiektywną listę siedmiu wybranych gier, o których mało kto dziś pamięta. Warto jednak do nich wrócić, ponieważ wciąż potrafią zapewnić kilka godzin porządnej rozrywki.

Binary Domain (2012), Devil’s Details

Gra zasługuje na uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze, to całkiem udana strzelanka (z elementami RPG) ze świetnie zaprojektowanym systemem walki z robotami. Od blaszanych przeciwników efektownie odpadają części, ograniczając w różny sposób (w zależności od miejsca trafienia) ich potencjał bojowy. Po drugie, przedstawiona w Binary Domain smutna wizja przyszłości, którą można w skrócie opisać jako połączenie Ghost in the Shell i Łowcy Androidów naprawdę daje radę. Co prawda dylematy moralne Dana (głównego bohatera) są dość przewidywalne i – co by nie mówić – naiwne, to jednak twórcy zaproponowali graczom całkiem oryginalny, przekonujący obraz niedalekiej przyszłości. Binary Domain sukces osiągnęło tylko w Japonii, natomiast w USA i Europie przeszło raczej bez echa mimo całkiem niezłych recenzji.

Darwinia (2005), Introversion Software

Jedna z najoryginalniejszych gier strategicznych w historii. Akcja Darwinii toczy się w wirtualnym świecie stworzonym przez Doktora Sepulveda. Mieszkańcami krainy są… stare gry, które zmagają się ze zmasowanym atakiem złośliwego kodu wszelkiej maści. Wtedy na arenę wkracza gracz, by swoimi decyzjami przeważyć szalę zwycięstwa na stronę ciemiężonej binarnej cywilizacji. Darwinia to pomysłowy i całkiem grywalny hołd dla poprzednich generacji gier. Wszystko, od oprawy graficznej i przedstawienia jednostek jako dwuwymiarowych, pełnych pikseli sprite’ów po wszechobecne odniesienia do klasyki (m.in. Space Invaders) emanuje podziwem twórców Darwinii dla gier z lat ’80 i ’90. Trzy lata później wyszedł sequel (Multiwinia), kładący nacisk na tryb multiplayer, jednak dzisiaj niewielu pamięta o tym ciekawym RTSie. Studio Introversion pracuje teraz nad świetnie zapowiadającym się Prison Architect.

The Suffering (2004), Surreal

Ciekawy survival horror ze świetnym klimatem. Główny bohater, Torque to więzień celi śmierci w więzieniu Abbott na odciętej od świata wyspie Carnate. Torque nie ma pojęcia, czy rzeczywiście zasłużył na wyrok, jednak oskarżycielowi udało się przekonać sąd, że protagonista z zimną krwią zamordował swoją żonę i córkę. Torque nie spędza w więzieniu zbyt dużo czasu, ponieważ chwilę po przybyciu do celi i zebraniu myśli Abbott staje się celem ataku sił zła. I to właśnie projekty potworów są tym, czym The Suffering mnie kupił. Monstra przedstawiają różne metody wykonywania kary śmierci, co w połączeniu z klaustrofobicznymi korytarzami więzienia buduje bardzo sugestywną, mroczną atmosferę. Niestety dziś gra mocno się zestarzała, głównie przez oprawę graficzną, która już w momencie premiery nieco odstawała od światowej czołówki. Pomijając grafikę, dalej warto zagrać i zobaczyć co stanie się z nieszczęsnym Torque’m.

Call of Juarez: Gunslinger (2013), Techland

Gdy po świetnych dwóch częściach serii pojawił się niskobudżetowy i dość słaby sequel, wielu graczy na dobre skreśliło Call of Juarez. Jak się okazało, niesłusznie – Gunslinger, choć nie jest żadnym przełomem, nadal potrafi zapewnić kilka godzin pierwszorzędnej rozrywki. Strzałem (z rewolweru) w dziesiątkę było humorystyczne podejście do tematu Dzikiego Zachodu. Dzięki temu mimo, że Gunslinger opowiada całkiem poważną (i typową dla westernów) historię o zemście rewolwerowca, to wszechobecna parodia znacznie łagodzi atmosferę. Odpowiedni balans humoru i dramatu sprawia, że chce się dalej słuchać przesadzonych opowieści Silasa Greavesa i pomimo pewnych ograniczeń mechaniki gra nie nudzi. Do tego wprowadzono RPG-owe elementy rozwoju postaci (trzy ścieżki do wyboru), co nieco urozmaica rozgrywkę. Jedyne, czego zabrakło to choćby gościnnego występu Raya – bohatera pierwszych dwóch części cyklu i jednocześnie jednej z najlepszych postaci w historii polskich gier.

The Punisher (2005), Volition Inc.

Punisher nie ma szczęścia do filmowych adaptacji. Wszystkie trzy kinowe produkcje okazały się zarówno finansowymi, jak i artystycznymi porażkami. Wyjątek stanowi niezłe krótkometrażowe Dirty Laundry, jednak to ledwie 10-minutowa produkcja przeznaczona na Youtube. Trochę lepiej poszło z grami komputerowymi – wydany w 2005 roku The Punisher został dobrze przyjęty przez graczy i recenzentów. Pod względem gameplayu gra to trochę ulepszony klon Maksa Payne’a – akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, a misje polegają głównie na strzelaniu i rzucaniu granatami. To, co nadal, 10 lat po premierze potrafi zaszokować to skala brutalności Punishera – w tej grze wrzucenie przesłuchiwanego bandyty do sieczkarki do mięsa czy nabicie go na wiszący na ścianie miecz nie jest niczym wyjątkowym. Najważniejsze jednak, że gra dalej oferuje całkiem przyjemne kilka(naście) godzin i zestarzała się całkiem ładnie. Szkoda, że póki co nie ma perspektyw na powrót Franka Castle na ekrany komputerów i konsol.

Ballance (2004), Cyparade

Niskobudżetowa gra bez fabuły, która wciąga bardziej niż wiele szeroko reklamowanych hitów. Gracz kontroluje małą kulkę, która musi dotrzeć z punktu A do punktu B przez tor przeszkód. Miodność rozgrywki bazuje na dobrze zaimplementowanym silniku fizycznym – kulka ma trzy tryby (papierowa, drewniana i metalowa), a każdy z nich wymaga innego stylu gry. Ciężka metalowa kula rozbija przeszkody, papierowa może wznosić się na wietrze, a drewniana oferuje najlepszą sterowność. W kategorii typowych biurowych przerywników pracy Ballance wciąż króluje, a dzięki śmiesznie niskim wymaganiom sprzętowym i łatwym do opanowania sterowaniu jest to gra w zasadzie dla każdego.

The Lord of the Rings: Return of the King (2003), EA Redwood Shores

Gry na filmowych licencjach nie zbierają zazwyczaj wysokich ocen. Powrót Króla to jeden z wyjątków, który okazał się jedną z najlepszych produkcji 2003 roku. Akcję obserujemy z perspektywy trzeciej osoby, a gameplayowo to typowy slasher z hordami przeciwników i katowaniem klawiatur/padów. Choć grafika dziś wygląda archaicznie, wciąż fajnie jest wcielić się w Gandalfa i resztę Drużyny Pierścienia, by pokazać orkom gdzie ich miejsce. Problem może stanowić jednak bardzo wysoki poziom trudności, od którego gracze na przestrzeni ostatnich lat odwykli. Jeśli jednak jesteście gotowi na spore wyzwanie w uniwersum Władcy Pierścieni, to Powrót Króla będzie dobrym wyborem.