Lords of the Fallen – recenzja

0
107
Rate this post

Lords of the Fallen to nowa gra od studia CI Games, słynącego tej pory z przeciętnych produkcji. Z tego też powodu, pomimo całej ekscytacji kolejnymi materiałami wypuszczanymi przed premierą, podchodziłem do tej produkcji z ogromną dozą ostrożności. Jak się okazało już po ograniu – całkowicie niepotrzebnie. Opowieść o walce z upadłym bóstwem i demonami to pierwsza liga gatunku action RPG i tytuł, który śmiało może równać się z bardziej znaną konkurencją.

 

Główny bohater zwie się Harkyn. Jest wielki, umięśniony, łysy, a jego twarz zdobią liczne tatuaże. Nie są to jednak ozdoby, a znaki symbolizujące popełnione przez niego zbrodnie. Harkyn nie jest bowiem typem rycerza na białym koniu. To bezwzględny kryminalista i morderca, który powinien zgnić w więzieniu do końca swoich dni. Niestety, okazuje się, że jest on też jedyną nadzieją ludzkości na pokonanie demonicznych armii, którym przewodzi upadły bóg, pokonany przez ludzkość wiele tysięcy lat temu…

Na samym początku czeka nas bardzo subtelna kreacja postaci. Subtelna, bowiem nie mamy możliwości ingerencji w wygląd bohatera, a wybór klasy postaci jest istotny jedynie na początku – później możemy dostosować uzbrojenie, broń i umiejętności do naszych potrzeb. Chwilę później jesteśmy rzuceni w sam środek konfliktu pomiędzy ludźmi, a demonami. Na początku wita nas samouczek, umiejętnie wkomponowany w rozgrywkę. Kilka minut starć i eksploracji wystarczy, aby zapoznać się z rozkładem kontrolera, ale nie oznacza to, że walka jest prosta i mało rozbudowana. Harkyn ma do dyspozycji ciosy słabe, mocne, z wyskoku, rozbiegu, blok, uderzenia tarczą, uniki, z czasem dochodzą do tego zaklęcia i broń dystansowa…uff – sporo tego, prawda?

Sam sposób walki diametralnie zmienia się w zależności od ścieżki którą podążamy. Do wyboru mamy wojownika, kleryka i łotrzyka. Pierwsza z klas to typowy tank, posiadający ciężką zbroje i władający ogromnymi mieczami, toporami i młotami. Kleryk skupia się przede wszystkim na zaklęciach defensywnych i osłabiających przeciwników, ale potrafi także całkiem mocno gruchnąć w walce wręcz. Łotrzyk jest z kolei klasą, która wymaga najwięcej wprawy – lekka zbroja i korzystanie z dwóch broni naraz sprawia, że wyjątkowo łatwo go zabić, ale zarazem daje nam ogromną swobodę ruchu i pozwala zasypywać oponentów gradem ciosów.’

Również ilość dostępnych typów broni i tarcz potrafi wprawić w osłupienie. Harkyn potrafi korzystać z mieczy, toporów, młotów, sztyletów i szeregu innych narzędzi mordu. I tutaj kolejna ciekawostka – wyposażeni w dwuręczny miecz możemy kręcić powolne, niszczycielskie młynki, natomiast wybierając sztylety otrzymujemy dostęp do szybkich kombosów.

Wszystko to sprawia, że system walki jest bardzo złożony i pomimo pozornej prostoty wymaga całkiem sporo czasu do opanowania. Duża ilość opcji sprawia też, że każdy będzie w stanie znaleźć rozwiązanie dla siebie. Uważasz, że ciężka zbroja jest zbyt wolna? Nie ma problemu, możesz przywdziać lekki pancerz. Zależy Ci na większej sile ciosu? Zamień mały nożyk na ogromny młot bojowy. Jak już wspominałem, początkowy wybór klasy nie ma większego znaczenia – wystarczy delikatnie zmodyfikować ekwipunek i statystyki, aby z wojownika zrobić zwinnego łotra.

 

Walka ze zwykłymi, szeregowymi Rhogarami (to nazwa demonów występujących w grze) nie sprawia raczej większych trudności, chociaż łatwo się zagalopować. Sam złapałem się kilka razy na tym, że lekceważyłem przeciwników i próbowałem przeć przed siebie, niczym podczas zagrywania się w God of War i inne slashery. Rezultat? Przeciwnik złapał mnie akurat, jak obniżyłem gardę i próbowałem wyprowadzić cios. Dostałem dwa uderzenia mieczem. Zginąłem.

Śmierć nie jest jednak karą, jak w innych, podobnych grach. Punkty kontrolne rozmieszczone są często i gęsto, a więc w większości przypadków nie tracimy wielu cennych minut gameplayu. Jest jednak pewien ciekawy motyw związany ze zdobywaniem poziomów i śmiercią właśnie. Wygląda to następująco – pokonując przeciwników zdobywamy „expa”, jednocześnie podbijając mnożnik, który rośnie do 2x i będzie zapewniał nam większą ilość doświadczenia dopóki nie zginiemy lub… nie zdeponujemy go w checkpoincie. Mamy więc dwa rozwiązania – możemy ryzykować i przyśpieszyć nasz rozwój lub też grać bardziej ostrożnie, ale też mniej na tym zyskując. Jak dla mnie – fenomenalna sprawa – gra nagradza nas za pewność siebie, ale jednocześnie niczego na nas nie wymusza. Jest to też świetna alternatywa dla braku tradycyjnego podziału na poziomy trudności.

Przy rozwoju postaci zatrzymam się jeszcze przez moment, bowiem jest on dość…specyficzny. Po uzyskaniu odpowiedniej ilości punktów doświadczenia musimy dostać się do punktu kontrolnego, przy którym nie tylko uzupełniamy zapas mikstur leczniczych i zapisujemy stan gry, ale również uczymy Harkyna nowych sztuczek. Doświadczenie można zużyć na dwa (a później na trzy) sposoby – wykupując umiejętności lub zwiększając nasze statystyki. Później dochodzi również kwestia magicznych run, które możemy umieścić w ekwipunku – dodając do runy nieco „expa” możemy otrzymać mocniejsze ulepszenie. Po raz kolejny dano nam wybór – nie możemy mieć wszystkiego, ale mamy możliwość dopasowania pod nas stylu zabawy.

 

Głównym punktem Lords of the Fallen jest jednak to, co tygryski i wytatuowani kryminaliści lubią najbardziej – bitki z bossami! Te zrealizowano całkiem nieźle, chociaż można byłoby pokusić się o nieco więcej kreatywności przy ich tworzeniu. Dlaczego? Cóż, niektóre ataki są do bólu schematyczne i łatwe do przewidzenia. Podkreślam jednak, że walki te nadal są trudne, bo wystarczy chwila nieuwagi, aby oberwać śmiertelnym ciosem. Po rozprawieniu się z większym zbirem otrzymujemy nową zabawkę dla głównego bohatera, a także możemy otworzyć jeden z portali do innego wymiaru, który jest czymś na kształt sekretnej lokacji, z wyjątkowo potężnym sprzętem. Nie zawsze jest to jednak tak proste, jak otwarcie skrzynki. Czasem musimy wykonać określoną rzecz, np. pokonać wrogów na arenie, aby dobrać się do skarbu.

Poza oklepywaniem mich mniejszym i większym Rhogarom czasami przytrafi się jakaś zagadka do rozwiązania. Nie oczekujcie jednak, że Lords of the Fallen zmienia się w grę logiczną. Zazwyczaj polega to na znalezieniu dźwigni i otworzeniu konkretnych drzwi lub odkryciu sekretnego przejścia. Poza tym, w grze będziemy też prowadzić dialogi z napotykanymi postaciami, wybierać odpowiedzi na pytania, a nawet dokonywać pewnych wyborów moralnych, które nie pozostaną bez wpływu na dalszy przebieg gry. Swoją drogą, jest to chyba jeden z głównych elementów, który odróżnia produkcję CI Games od gier From Software – fabuła, choć nie podana na tacy, jest jednak znacznie lepiej zaakcentowana podczas gry. Dialogi, cutscenki i znajdźki sprawiają, że całą historię można zrozumieć znacznie łatwiej, niż fabułę z np. Dark Souls.

Oprócz wykonywania zadań głównych, pchających opowieść do przodu, czasami natkniemy się na postacie niezależne, które będą zlecały nam poboczne zadania. I tu po raz kolejny nikt nie prowadzi nas za rękę. Nieznajoma kobieta prosi nas o znalezienie pamiątki rodzinnej? No to zabieramy się za szukanie – sami, bez pomocy developerów.

 

Pod względem graficznym, Lords of the Fallen to absolutnie najwyższa półka. Do gustu przypadło mi wszystko – począwszy od zwiedzanych przez nas miejsc, poprzez modele postaci, a na zbrojach i uzbrojeniu kończąc. Na uwagę zasługuje duże przywiązanie wagi do detali, jeśli będziecie mieli okazję samemu zagrać w ten tytuł, to zatrzymajcie się co jakiś czas, aby obejrzeć sprzęt Harkyna (:)) z bliska. Tak szczegółowo wykonanych pancerzy nie widziałem w grach od dawna. Zachwyciły mnie też lokacje – wielkie, majestatyczne, choć zrujnowane budynki, posągi, wieże strażnicze, a w tle zaśnieżone szczyty górskie – wszytko to robi kolosalne wrażenie.

Również jeśli chodzi o muzykę, Lords of the Fallen plasuje się w ścisłej, światowej czołówce. Za ten aspekt gry odpowiadał Knut Avenstroup Haugen – kompozytor muzyki między innymi do Age of Conan. Przyznam się bez bicia, że nie znałem go wcześniej, ale już zacząłem nadrabiać zaległości. Muzyka jest tajemnicza, mroczna, miejscami posępna, ale także przepełniona nadzieją. Świetnie pasuje to do opowiedzianej w grze historii. I tutaj chciałbym serdecznie podziękować, że do Edycji Limitowanej gry dołączony był soundtrack, słucham go nawet teraz, podczas pisania tej recenzji.

Voice acting, na tle grafiki i muzyki jest…ok. Po prostu. Głosy aktorów nie wywarły na mnie specjalnego wrażenia, ale też nie mogę im niczego zarzucić. Ten element gry wykonany jest po prostu w sposób poprawny – nic ponad to. Momentami odnosiłem też wrażenie, że napisy niezbyt dokładnie oddawały tekst mówiony, ale ponownie – nie było to nic wielkiego, po prostu drobne nieścisłości i dość dziwne tłumaczenie pewnych kwestii, jednak bez wpływu na odbiór fabuły przez graczy.

Jednorazowe ukończenie Lords of the Fallen, skupiając się na głównym wątku i pomijając większość zadań pobocznych zajmuje kilkanaście godzin – wszystko zależy od wprawy gracza. Wynik średni, prawda? Ale dołóżcie do tego czas poświęcony na odkrywanie sekretów, kilka zadań od NPCów i czas gry może stać się nawet kilka razy dłuższy. A to nie koniec zabawy. Do naszej dyspozycji oddano NewGame+ oraz NewGame++, gdzie zmierzymy się z trudniejszymi przeciwnikami, a także zdobędziemy unikalny, niedostępny podczas pierwszego przechodzenia gry sprzęt.

Jeśli jest to dla Was zbyt mała motywacja, to co powiecie na trzy różne zakończenia, każde wymagające ponownego ukończenia całej gry? Do tego dochodzą też osiągnięcia/trofea – aby zdobyć 100% pucharków musimy przejść grę przynajmniej trzy razy.

 

Oprócz wspomnianych jakiś czas temu schematycznych ataków niektórych przeciwinków, w Lords of the Fallen znalazłem jeszcze jeden element, który nieco psuje grę – bugi. Tych udało mi się znaleźć przynajmniej kilka, ale na szczęście nie jest to nic, co psułoby grę. Są to raczej drobnostki, takie jak brak animacji ataku u jednego z wrogów, czy też chwilowe „zawieszenie się” bossa. Krótko mówiąc, nie jest to nic czego nie można by naprawić niewielką łatką, ale uznałem, że uczciwie będzie o tym wspomnieć w recenzji. Poza tym naprawdę ciężko mi się do czegoś przyczepić.

Lords of the Fallen okazało się dla mnie miłą niespodzianką. Czekam niecierpliwie na trzeciego Wiedźmina, a tu nagle, cztery miesiące przed premiera nowej gry od CD Projekt Red dostaje innego eRPeGa, który zapewnił mi naprawdę świetną zabawę. Co jeszcze mogę powiedzieć? Cóż, niech za najlepszą rekomendację wystarczy Wam fakt, że w wolnej chwili ponownie wcielę się w Harkyna, bo pomimo poznania historii nadal mam chęć grać i testować nowe klasy, bronie i elementy wyposażenia.