Counterspy – recenzja

0
227
Rate this post

Zimna Wojna co jakiś czas przewija się jako tło dla wydarzeń w grach komputerowych, jednak nie jest to setting tak popularny, jak np. II wojna światowa i klimaty sci-fi. Z tego też powodu, Counterspy już na starcie zarobiło ode mnie punkt za oryginalność.  Grę stworzyło niezależne studio Dynamighty, a w ekipie developerów znajdziemy między innymi byłych pracowników firm, takich jak LucasArts i Pixar. Już sam ten fakt wydaje się zwiastować powstanie całkiem sympatycznej produkcji.

W Counterspy wcielamy się w bezimiennego, tajnego agenta należącego do organizacji (nie muszę chyba dodawać, że równie tajnej jak główny bohater!) o nazwie C.O.U.N.T.E.R. Historia kręci się wokół dwóch mocarstw (Stany Zjednoczone i Związek Radziecki), dążących do wystrzelenia głowic nuklearnych w księżyc. Naszym zadaniem jest sabotowanie placówek badawczych obu tych stron i niedopuszczenie do globalnej katastrofy.  Powiedzmy sobie szczerze – fabuła nie jest przesadnie odkrywcza, ale akurat w przypadku tej produkcji jestem jasno stwierdzić, że właśnie to było celem twórców. Cała gra ma bowiem prześmiewczy charakter i jest pastiszem wszelkiego rodzaju książek, filmów i gier szpiegowskich. Nawiązań nie trzeba szukać długo – ścieżka dźwiękowa kojarzy się z starszymi filmami o Jamesie Bondzie, a odprawa przed misją przypomina komunikowanie się przed Codec w serii Metal Gear Solid.

Stworzona przez Dynamighty gra, jest typowym (przynajmniej w teorii) przedstawicielem skradanek, gdzie najlepszym sposobem na wykonywanie misji jest ciche podejście, unikanie bezpośredniej wymiany ognia i eliminowanie przeciwników po cichu. Nasz agent, aby ukryć się przed oponentami może chować się za osłonami terenowymi, przetaczać się bezgłośnie po ziemi, a także podróżować szybami wentylacyjnymi. Niestety, czasami odnosiłem wrażenie, że pomimo usilnych prób, pewnych fragmentów nie da się przejść bez wywoływania zamieszania, co nieco kłóci się z założeniami Counterspy. Wyobrażacie sobie film, o super-tajnym agencie, który nagle zaczyna wysadzać całą bazę i strzelać bez opamiętania, bo nie może przejść kilku metrów bez zwracania na siebie uwagi? Nie? No właśnie – ja też sobie tego nie wyobrażałem, a w tej grze takie momenty zdarzają się dość często.

 

Na szczęście samo strzelanie zostało zrealizowane w sposób pierwszorzędny i sprawia sporo radochy, nawet jeśli nie bardzo pasuje do całości. Strzelać możemy w dwojaki sposób  – biegnąc przed siebie, gdzie możemy jedynie przycelować wyżej lub niżej, albo po przykucnięciu za osłoną – wtedy kamera przestawia się w widok niemalże pierwszoosobowy, a my możemy strzelać we wrogich żołnierzy niczym w rasowym celowniczku. Wypada to bardzo naturalnie i w praktyce sprawdza się świetnie. Dodam jeszcze, że pomimo skradankowego charakteru,  ilość dostępnego uzbrojenia jest imponująca. Poza klasycznymi pistoletami i karabinami mamy też nieco bardziej wyszukane wynalazki, jak na przykład… broń do przejmowania kontroli nad umysłami.

Poza skradaniem i strzelaniem,  gameplay przypomina gry określane mianem „metroidvanii”, z ukrytymi korytarzami pełnymi poukrywanych przedmiotów do zebrania. „Znajdźki” w Counterspy zostały podzielone na cztery grupy: materiały wywiadowcze, plany nowych broni, receptury mikstur i pieniądze. Jak już pewnie się domyśliliście – trzy ostatnie potrzebne są do rozwijania głównego bohatera. Odblokowane i kupione bronie zostają z nami do końca gry, mikstury są jednorazowe i przed misją możemy łyknąć trzy, znacznie upraszczając nasze zadanie. Ich działanie jest różne – od zwiększenia odporności na obrażenia, aż po bezszelestne bieganie. Co ciekawe – odblokowane ulepszenia przenoszą się do nowo rozpoczętej gry – musimy je jedynie ponownie kupić.

Wszystkie poziomy w grze są generowane losowo, ale jest tu pewien haczyk – każdy etap składa się z gotowych bloczków, przez co całe pokoje potrafią wyglądać bliźniaczo podobnie. Różnić może się jednak rozkład wrogich sił w pomieszczeniach. I tutaj warto wspomnieć o jeszcze jednej, interesującej mechanice. Jeśli dostaniemy kilka kulek, tracimy punkty życia – to zupełnie normalne, ale oprócz paska wskazującego żywotność naszego bohatera musimy też zwracać uwagę na poziom Defcon. Jeśli wskaże on zero, to będziemy mieli jedynie 60 sekund na dotarcie do komputera znajdującego się na końcu etapu i zakończenie misji. W przeciwnym razie czeka nas porażka. Defcon spada, gdy wszczynamy alarm, zauważają nas kamery, a także gdy…umieramy. Aby obniżyć poziom alarmu musimy znaleźć wrogiego oficera i przez chwile przytrzymać go na muszce. Niby prosty pomysł, ale sprawia, że rozgrywka momentami staje się naprawdę dynamiczna i wymagająca. Dwa razy zdarzyło mi się dotrzeć do końca misji z kilkoma sekundami na liczniku i czułem się, niczym bohater kina akcji. 😉

Counterspy charakteryzuje się interesującym stylem graficznym. Zastosowano tu cel-shading, przez co gra wygląda niczym interaktywny komiks. Na uwagę zasługuje przede wszystkim strona wizualna wersji na PS4, która naprawdę robi wrażenie i przyciąga wzrok. Otoczenie jest schludne, kolorowe i pozbawione poszarpanych krawędzi, a animacje są płynne i naprawdę, ogląda się to niczym dobry film animowany. Wersja na Vitę wygląda wyraźnie gorzej, ale mimo tego może się podobać. Różnice w wyglądzie obu wersji możecie zobaczyć na screenach – pierwszych 8 zrobiłem na Vicie, natomiast 2 nad tym akapitem pochodzą z PlayStation 4. Urzekła mnie też muzyka, która już od samego początku kojarzy się ze szpiegowskimi klasykami. Udźwiękowienie to poziom typowy dla gier niezależnych – dźwięki brzmią przeciętnie, a odgłosy wydawane przez przeciwników powtarzają się zdecydowanie zbyt często.

Dzieło Dynamighty nie jest pozbawione pewnych wad. Poza wspomnianą już koniecznością zrobienia solidnej rozpierduchy od czasu do czasu musze przyczepić się też do bardzo krótkiego czasu zabawy. Pierwsze przejście gry zajęło mi niecałe dwie godziny… Po kolejnych dwóch godzinach wbiłem prawie wszystkie trofea. Do wbicia 100% brakuje mi jedynie przejścia gry na pozostałych poziomach trudności, co powinno zająć kolejne 4-5 godzin. Nie trzeba być ekspertem z matematyki, żeby wyliczyć ile czasu zajmie całkowite ukończenie Counterspy. Te kilka godzin to moim zdaniem wyjątkowo mało, zwłaszcza, że gra się w to bardzo, bardzo przyjemnie. No i czasy ładowania na Vicie mogłyby być krótsze – sprawdziłem z zegarkiem w ręku, że jeden poziom potrafi wczytywać się ponad 1,5 minuty… Poza tym nie mam jednak większych przeciwwskazań – jeśli czekaliście na fajną, luźną skradankę na platformy Sony, to możecie śmiało sięgnąć po ten tytuł i nie będziecie nim rozczarowani.