Blood Knights – recenzja

0
233
Rate this post

Wreszcie nadszedł czas, w którym mogę się poznęcać nad grą. Do tej pory recenzowałem tytuły, które podobały mi się, ewentualnie w najgorszym wypadku były średniakami. Osoby, które mnie znają wiedzą, że jestem dość wyrozumiały i często zagrywam się w tytuły, które inni uważają za crapy. Studiu Deck 13 udała się więc rzecz prawie niemożliwa – ich Blood Knights jest tytułem tak złym, że nawet ja nie jestem w stanie doszukać się tu niemal żadnych zalet.

Po zapowiedziach byłem bardzo zainteresowany tą produkcją. Mroczny świat fantasy i na pozór ciekawa fabuła, w połączeniu ze sprawdzonymi mechanizmami hack and slash sprawiły, że niecierpliwie wyczekiwałem premiery. No i…zawiodłem się. Chcecie wiedzieć dlaczego? To może lepiej zacznę od samego początku, czyli fabuły tego nieszczęsnego tworu… W grze wcielamy się w Jeremiego, słynnego (tak mówią) łowcę wampirów, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku sam staje się żądną krwi kreaturą. Teraz nie tylko ma na głowie swoich dawnych kompanów, którzy chcą wbić mu kołek w serce, ale także musi użerać się z towarzyszącą mu (przynajmniej w teorii i cutscenkach) wampirzycą Alysą, z którą połączony jest magiczną więzią. Na papierze nie brzmi to najgorzej, ale uwierzcie mi – sposób w jaki twórcy serwują nam tą opowieść, idiotyczne dialogi i tragiczne filmy przerywnikowe sprawiają, że ciężko wczuć się w tę opowiastkę i polubić bohaterów.

Mimo wszystko, fabuła to nic w porównaniu z tym co czeka nas dalej. Istotą gier z gatunku h&s jest siekanie hord przeciwników, co tutaj zrobione jest tak kiepsko, że ciężko mi to opisać bez używania wulgaryzmów. Nasz główny bohater ma dosłownie 3 umiejętności, które i tak są bez znaczenia, bo równie dobrze możemy po prostu spamować LPM – efekt jest taki sam. Oprócz tego mamy do dyspozycji pasywne bonusy (wow, wow!), takie jak zwiększenie szansy na cios krytyczny, ogłuszenie itd. Granie drugą z postaci, czyli Alysą jest prawie takie samo…chociaż nie, nasza wampirzyca ma przecież kuszę! Tak więc biegamy i spamujemy LPM, ale tym razem wystrzeliwując bełty, zamiast machania mieczem…rewelacja! Pisząc o fakcie występowania w grze dwóch postaci może sprawić, że część z Was pomyśli sobie, że postać, którą w danym momencie nie kierujemy będzie za nami podążać, kierowana przez AI…a gdzież tam! Widocznie dla developerów z Deck 13 było to zbyt trudne do zaimplementowania. Zamiast tego biegamy jedną postacią, a naciskając jeden klawisz w chmurce dymu przemieniamy się w drugą. Jak? Dlaczego? Nie mam pojęcia.

Na osobną wzmiankę zasługują genialne i zróżnicowane przedmioty. Wyglądają tak samo, różnią się delikatnie statystykami i w 99% przypadków wystarczy zakładać te, które wymagają wyższego poziomu. Zero customizacji, zero miejsca na inwencję ze strony graczy. Po raz kolejny bomba.

Można by pomyśleć, że pomimo całych swoich wad Blood Knights pozytywnie wyróżni się oprawą graficzną, ale panowie z Deck 13 widocznie uznali, że jak spieprzyć sprawę, to już na całego. Grafika wygląda nieźle, ale tylko w przypadku, gdy ktoś siedział zamknięty w szafie i jego kontakt z grami skończył się jakieś 10 lat temu. Modele postaci są okropnie brzydkie, otoczenie jest szare, ponure i to nie ze względu na mroczny klimat, a animacje poruszania się i ataków wołają o pomstę do nieba. Nie myślcie jednak, że skoro gra wygląda brzydko, to będziecie mogli w nią zagrać na starszym komputerze. Do końca nie jestem pewien w czym leży wina, ale gra po pewnym czasie zaczęła mi działać w maksymalnie kilkunastu klatkach na sekundę, niezależnie od ustawień graficznych. Muzykę jest mi ciężko ocenić, bo praktycznie nie zwraca się na nią uwagi, za to głosy postaci przypominają swoim poziomem aktorstwo z filmów klasy Z, co nie powiem, czasami potrafi wywołać na twarzy uśmiech, niestety jest to uśmiech politowania.

O Blood Knights naprawdę ciężko powiedzieć jest coś pozytywnego. Po pierwszych 20 minutach gry liczyłem na to, że coś się rozkręci, zmieni. Po godzinie zacząłem mieć co do tego wątpliwości, po dwóch godzinach zastanawiałem się, jak ktoś mógł wypuścić taki tytuł na rynek, a po trzech godzinach zaczynałem żałować, że w ogóle uruchamiałem „dzieło” Deck 13. Gra jest skopana pod każdym względem i nie uratuje jej nawet szereg łatek. W ostatecznym werdykcie pokuszę się jeszcze o radę – jeśli kiedykolwiek przyjdzie Wam do głowy zastanawianie się nad kupnem Blood Knights, to lepiej wydajcie te pieniądze na coś innego – kebaba, kino, worek ziemi ogrodowej, cokolwiek – na pewno będzie to lepsze spożytkowanie gotówki.