EA Access, czyli wszystko dla…graczy?

0
220
Rate this post
Wczoraj (29 lipca 2014 roku), świat obiegła nowina – Electronic Arts startuje z nowym programem przygotowanym dla posiadaczy konsoli Xbox One. Cała rzecz polega na opłacania abonamentu i otrzymywaniu dostępu do gier EA. Koszt? Zaledwie 4,99$ miesięcznie i 29,99$ rocznie. Wygląda świetnie, prawda? Na pierwszy rzut oka oferta jest tak kusząca, że aż ciężko byłoby z niej nie korzystać, zwłaszcza, gdy kusi nas się tytułami, takimi jak seria FIFA i Battlefield 4. Czy rzeczywiście jest jednak tak różowo i wielki koncern z USA przygotował ofertę stworzoną z myślą o graczach, aby ocieplić swój wizerunek? Moim zdaniem – nie.Pierwszą kwestią, która od razu rzuciła mi się w oczy jest fragment z oficjalnej strony programu, poświęcony wersjom trial nowych gier EA – mowa tam między innymi o FIFA 15 i Dragon Age Inquisition. Zgodnie z tym co zapisano, posiadacze abonamentu będą mogli pobierać wersje testowe 5 dni przed premierą danej gry. I wszystko super, ale czy za dema faktycznie powinno się pobierać comiesięczny haracz? Nie sądzę. Żeby było śmieszniej, bodajże 3 albo 4 dni temu, w sieci pojawił się screen ze Xbox Store, gdzie przy demie tegorocznej FIFY pojawiła się cena. Oczywiście, wszyscy uznali to za jawny błąd cenowy, jednak gdzieniegdzie pojawiła się dyskusja na temat tego, co by było gdyby wersje demonstracyjne faktycznie były płatne. I teraz sam już nie wiem, co na ten temat sądzić – faktycznie była to pomyłka w sklepie, czy może raczej badanie gruntu i oczekiwanie na opinie ze strony graczy? Brzmi jak teoria spiskowa, ale nie takie rzeczy miały już miejsce w pozornie „grzecznej” branży gier komputerowych. Jasne, powiecie, że triale (pewnie niektóre z nich ekskluzywne dla EA Access), to niezupełnie dema, ale ich sens jest taki sam. A to, że postęp z wersji testowej przeniesie się do pełnej wersji po zakupie, no cóż – fajna sprawa, ale nadal nie usprawiedliwia miesięcznego haraczu…Nie inaczej zresztą sprawy mają się z (uwaga, uwaga!)… zniżkami! Tak – płacąc co miesiąc abonament dostaniemy specjalne oferty, uprawniające nas do kupienia najnowszych gier EA z ceną niższą o 10%. Świetnie – tyle tylko, że chyba dla nikogo nie jest niespodzianką to, że cyfrowe sklepy zarówno Sony, jak i Microsoftu mają ceny okropnie wysokie i w niemal każdym przypadku dużo lepszym wyjściem jest zainteresowanie w wersje pudełkową. Być może inaczej sytuacja wygląda w innych krajach, ale przypominam – mówimy o Polsce.

Przejdźmy jednak do sedna, czyli gier „darmowych” – pełnych wersji, które otrzymamy będąc abonentem EA Access. Jest to zdecydowanie najciekawsza część programu, ale i tutaj pojawiają się pewne kontrowersje. Przede wszystkim, gry od EA mają to do siebie, że praktycznie co roku pojawiają się ich nowe odsłony, a poprzednie idą w odstawkę. Najlepszy przykład? Sprawdźcie jak tanieją kolejna części FIFY w okolicy października/listopada, ceny są nawet kilka razy niższe. Z Battlefieldem jest zresztą podobnie i chociaż w trójkę nadal gra sporo osób, to jednak BF4 jest teraz na topie. Przy tej serii zatrzymam się jednak na chwilę dłużej, bo moim (i nie tylko moim) zdaniem, nie posiadając pakietu Premium, dającego nam wszystkie DLC, gra jest niczym innym, jak płatnym demem. Pograć można, pewnie, ale jest to bez porównania mniej absorbujące i satysfakcjonujące, niż gdybyśmy posiadali wszystkie możliwe dodatki…dodatki, to zresztą domena EA. Każda ich gra otrzymuje mnóstwo dodatkowych pakietów – nowe bronie, pojazdy, mapy, itd. Wszystko to jest dla Electronic Arts zyskiem, a gdy w grę gra więcej osób, cóż – więcej osób skusi się na płatne DLC. I możecie zarzucić mi, że jestem hejterem i nie wierze w szczere intencje giganta z Redwood, ale nie łudźcie się, że jest to robione z myślą o Was. To tylko kolejna próba wyciągnięcia z graczy kasy, pod pretekstem robienia im dobrze.

Na koniec zostawiłem kwestie techniczno-finansowe. Podobnie, jak w przypadku PlayStation Plus i Games with Gold na Xboksie One, gry, które otrzymamy w ramach abonamentu nie są nasze na zawsze. My je jedynie wypożyczamy. Gdy nie przedłużymy abonamentu, to z grami będziemy musieli się pożegnać. EA Access jasno pokazuje też, że na gry od Electronic Arts nie mamy co liczyć w Games with Gold. Po co wrzucać je do oferty wymagającej „mniejszego” wkładu, skoro można na tym jeszcze zarobić? A jak już jesteśmy przy kasie… Powiecie, że 5$ na miesiąc to nic takiego. Zgadzam się. Ale dodajcie do tego abonament Xbox Live Gold, który wymagany jest do pogrania w multi i robi się z tego niemały pieniądz. Do tego, prędzej czy później będziecie pewnie chcieli zakupić jakieś DLC, prawda? No to czekają Was kolejne wydatki.

To nie tak, że EA Access jest całkowicie chybionym pomysłem. Jeśli o mnie chodzi, to najbardziej nie podoba mi się ogólny zachwyt nad tą nową usługą, bo największe korzyści z tego wszystkiego będzie miało Electronic Arts, a nie gracze. Teraz ciężko prorokować, bo program ten wszedł dopiero w fazę beta-testów – może doczeka się jeszcze jakichś zmian na plus, jednak już na obecną chwilę mogę jasno powiedzieć – jestem zdecydowanie przeciwny wciskaniu nam płatnych wersji testowych, niezależnie od tego czy mają one postać klasycznych demek, czy fikuśnych, ekskluzywnych i przedpremierowych triali.