Transistor – recenzja

0
96
Rate this post

Kojarzycie grę Bastion, która okazała się hitem i udowodniła, że pomysł i styl znaczą o wiele więcej niż duży budżet i fotorealistyczna grafika?. Po trzech latach jej twórcy, studio Supergiant Games powracają z nowym produktem, który na pierwszy rzut oka bardzo przypomina swój pierwowzór. Po spędzeniu nieco więcej czasu w Cloudbank podobieństwa zacierają się i zanikają, a z tego wszystkiego wyłania się zupełnie nowy i świetny tytuł.

W Transistor wcielamy się w rolę Red – słynnej piosenkarki, która w wyniku ataku traci głos, po czym postanawia zemścić się na oprawcach. Brzmi banalnie? No to dodajmy do tego organizację o nazwie Camerata, robotyczny Proces, który opanował całe miasto oraz tajemniczego mężczyznę, który staje w naszej obronie, zostaje przebity mieczem, a następnie jest przez ów oręż „wchłonięty”. Tytułowy Transistor nie jest bowiem zwykłym kawałkiem stali, ale kluczem do fabularnej układanki, którą puzzel po puzzlu uzupełniamy przechodząc grę. Historia okazuje się być całkiem rozbudowana, ale twórcy zastosowali popularną ostatnimi czasy zagrywkę – jeśli zależy nam na wychwyceniu wszystkich fabularnych niuansów, to musimy zwracać uwagę na szczegół, takie jak zapiski na odnajdywanych w grze terminalach. Krótko mówiąc – nie dostajemy nic na tacy. Osobiście nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale zakończenie gry pozostawiło u mnie spory niedosyt – spodziewałem się czego znacznie innego…

Podobnie jak w Bastionie, także i tutaj bardzo dużą część rozgrywki stanowią walki. Są one jednak znacznie inne, niż w poprzednim dziele Supergiant. Cztery przyciski pada (lub klawiatury, ale testowana przeze mnie wersja była na konsolę PS4) odpowiadają odpowiednim Funkcjom – bo taką nazwę w grze posiadają umiejętności bohaterki. Możemy stosować je w czasie rzeczywistym, ale znacznie skuteczniejszy okazuje się tryb „Turn()”, gdzie czas spowalnia, a gra zmienia się w turówkę. Mamy więc możliwość spokojnego zaplanowania sekwencji ciosów, a nawet wyeliminowania kilku przeciwników jednocześnie, jeśli tylko uda nam się ustawić odpowiednie combo. Mówiąc zupełnie szczerze  – rozwiązanie to jest G-E-N-I-A-L-N-E i wymusza na nas konieczność kombinowania, a nie jedynie jak najszybszego mashowania przycisków.

Z walką związane są jeszcze dwa ciekawe elementy – wspomniane już Funkcje i ich rozwój oraz Ograniczniki. Każda z umiejętności może być przez nas zmodyfikowana – Funkcje mogą być ze sobą miksowane, gdyż każda posiada dwa sloty, dające nam pasywne bonusy. Ograniczniki zaś to nietypowy sposób na wdrożenie do gry stopniowania trudności. Jeśli tylko uznamy, że Transistor jest dla nas zbyt prosty, to nie ma problemu – możemy zwiększyć obrażenia zadawane przez przeciwników, ograniczyć ilość używanych przez nas Funkcji, zyskując przy tym małe bonusy do zdobywanego doświadczenia. Ogółem mówiąc, walka jest złożona i sprawia mnóstwo satysfakcji, zarówno podczas starć z drobnymi przeciwnikami, jak i z wymagającymi bossami.

Pod względem grafiki nie można tej grze niczego zarzucić – zachwycał Bastion, zachwyca i Transistor. Świat ewidentnie inspirowany jest klimatami cyberpunkowymi, otoczenie jest futurystyczne, na pewien sposób sterylne, ale niemniej jednak wykonane przepięknie, a modele postaci to małe dzieła sztuki. Udźwiękowienie natomiast to już najwyższa światowa liga. Serio – jeśli Transistor nie dostanie masy nagród za soundtrack, to stracę wiarę w ludzi. Utwory są niesamowite i genialnie dopasowane do akcji mającej miejsce na ekranie, a miecz przemawiający głosem Logana Cunninghama (czyli narratora z poprzedniej gry Supergiant), to mistrzostwo świata. Biorąc pod uwagę warstwę audiowizualną śmiało mogę umieścić ten tytuł na mojej osobistej liście najpiękniejszych gier ostatnich lat.

Testowana przeze mnie wersja na PS4 korzysta z możliwości oferowanych przez najnowszą konsolę Sony, a konkretnie głośnika wbudowanego w pad i gry poprzez Remote Play. Ta pierwsza opcja pozwala nam na doświadczenie gry w nieco inny sposób, bo wszystkie teksty „miecza” odtwarzane przez trzymany w ręku kontroler robią spore wrażenie i pozwalają na wczucie się w klimat – dosłownie czujemy się jak Red przebywająca w Cloudbank. Remote Play również działa bez większych problemów, chociaż osobiście nieco irytowało mnie uruchamianie trybu Turn() przy pomocy dotykowego panelu z tyłu konsolki PS Vita (zastępuje on trigger z Dual Shocka 4). Całość jednak jak najbardziej na plus – miło zobaczyć, że bajerki w PlayStation 4 nie są jedynie na pokaz, a faktycznie mogą posłużyć developerom na stworzenie czegoś fajnego.

Czy Transistor okazał się więc grą bez wad? Niestety nie. Sporą bolączką okazuje się być statyczna kamera – nie możemy jej obrócić, co czasami potrafi doprowadzać do szału, gdy atakuje nas przeciwnik ukryty za budynkiem lub gdy przez kilka minut biegamy „po ścianach” , żeby natrafić na drzwi, w które musimy wejść… Na szczęście sytuacje tego typu zdarzają się sporadycznie i w ciągu tych kilku godzin zdarzyły mi się może 3-4 razy. No i tu dochodzimy do wady #2 – gra jest bardzo krótka. Fabułę można ukończyć w 5 godzin – można, a właściwie to i trzeba, bo gra jest praktycznie liniowa i po sznurku prowadzi nas do finału. Na szczęście umieszczono w niej zestaw wyzwań oraz tryb NG+, ukryty pod zmyślną nazwą Rekursji, dzięki czemu ukończenie Transistora na 100% zajmie około 10-15 godzin.

Najmłodsze dziecię studia Supergiant Games to zdecydowanie bardzo mocny tytuł, który ma szanse stać się prawdziwym hitem tego roku i to nie tylko jeśli chodzi o gry niezależne. Historia Red wciąga, walki zrealizowane są świetnie, a zastosowana stylistyka sprawia, że całość jest niezmiernie miła tak dla oczu, jak i uszu. Pomimo drobnych niedociągnięć grę mogę z czystym sumieniem polecić, szczególnie, że kosztuje ona mniej niż produkcje AAA, a oferuje mnóstwo zabawy.