Zacznijmy jednak od początku, czyli spójrzmy na całą sytuację okiem developerów – umieszczenie ich gry na Steamie to nie tylko spore wyróżnienie, ale też ogromna promocja i szansa na przyzwoite zarobki. Nic dziwnego, że twórcy produkcji niezależnych zaczęli łapać się wszelkich możliwych sposobów na zwrócenie uwagi graczy. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, o ile głównym narzędziem perswazji jest sama gra – tytuły naprawdę innowacyjne lub broniące się grafiką, modelem rozgrywki itd. bronią się same i nie potrzebują żadnych dodatkowych reklam. Co zatem należy zrobić, aby nasza kolejna, przeciętna platformówka 2D wykonana w pixel-arcie trafiła na Steam? Nic prostszego – wystarczy, że zachęcimy ludzi darmowymi kluczami do naszej produkcji. Pomysł ten szybko wszedł w życie i efektem tego były paczki z grami Greenlight w serwisach takich jak IndieRoyale, Groupees i IndieGala. Wystarczyło zakupić paczkę za + – 1$ i dostawało się wersje DRM-Free, tudzież na Desure. Większości osób zależy jednak na +1 do Steama, więc co robiły? Głosowały na produkcje oczekujące na zielone światło. Proceder ten nadal funkcjonuje w najlepsze, ale mimo tego zachowuje jeszcze znamiona przyzwoitości, bo przecież ktoś może zagrać w wersję non-steam i stwierdzić, że taki crap nie zasługuje nawet na poświęceniu kilkunastu sekund na oddanie głosów.Zagłosuj, a dostaniesz grę!
Dużo gorsza sytuacja miała dopiero nadejść. Powstały bowiem specjalne grupy, które reklamowały produkcje greenlightowe, oczekując na głosy w zamian za klucze Steam. Przyznam się bez bicia – sam wziąłem udział w jednej takiej akcji, klucz otrzymałem, przypisałem do konta i gry nawet nie odpaliłem. Widząc, jakie tytuł błagały o głosy później dałem sobie z tym spokój. Dlaczego? To proste – Greenlight, z programu, który miał pomóc młodym, ambitnym developerom stał się sposobem na szybką promocję gier nijakich, które zaśmiecają platformę Valve. Na pocieszenie – rzeczona grupa została zamknięta, prawdopodobnie przez pracowników Valve.
Apokalipsa w grze, dosłownie
Sam ten fakt nie byłby może zbyt krzywdzący, bo nikt nie każe nam tych gier kupować, a co dopiero odpalać, ale…w ostatnim tygodniu doszło do dwóch ciekawych sytuacji, pośrednio związanych właśnie z zielonym światłem na Steamie. Pierwszą z nich jest usunięcie ze sklepu gry Earth: Year 2066, czyli kolejnego sandboxa traktującego o przetrwaniu. Gra jakimś cudem przeszła Greenlight, ale do sprzedaży trafiła w wersji koszmarnie zabugowanej i praktycznie niegrywalnej. Całość kosztowała oczywiście więcej niż kilkadziesiąt centów, więc nic dziwnego, że ludzie byli tym faktem oburzeni. Na szczęście, wygląda na to, że każdy (nie)szczęśliwy posiadacz Year 2066 dostał zwrot pieniędzy.
Zapłać za udział w beta testach
Drugą sytuacją było ogłoszenie przez twórców gry Towns zaprzestania dalszego wspierania tej gry. Pomyślicie pewnie, że co w tym dziwnego – pewnie gra ma kilka lat i nikt się nią nie interesuje. Nie. Tytuł ten nawet nie miał swojej oficjalnej premiery, dostępny jest jedynie w fazie wczesnego dostępu i kosztuje 12 euro… Co ciekawe, developerzy nie tylko stwierdzili, że nie ma co poświęcać więcej czasu tej grze i osobom, które ją zakupiły, ale dobrym rozwiązaniem będzie stworzenie sequela. Ciekawe, czy też na zasadzie płatnej wersji beta…
O likwidacji Greenlight mówiło się już jakiś czas temu, wtedy jeszcze nie byłem do końca przekonany, czy jest to dobry pomysł. Teraz jednak nie mam już żadnych wątpliwości. Zielone światło, chociaż mogło stanowić motor napędowy dla ciekawych produkcji, stało się prostą drogą do sukcesu dla wszelkiego rodzaju cwaniaczków i kombinatorów. Moim zdaniem, w obecnej formie, to tego typu program nie ma żadnego prawa bytu, Valve zrobiłoby znacznie lepiej, gdyby faktycznie całkowicie z niego zrezygnowało lub kompletnie przebudowało jego zasady.