25. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi 2014

0
94
Rate this post

Na imprezie o takiej skali byłem pierwszy raz w życiu. W ogóle to dopiero mój trzeci konwent/festiwal – wcześniej, w tym i w zeszłym roku, zaliczyłem tylko dwie edycje Bałtyckiego Festiwalu Komiksu. Nie jestem znawcą czy też „hardkorowym” komiksiarzem, ale pierwszej (i mam nadzieję, że nie ostatniej) wizyty Andreasa w Polsce nie mogłem odpuścić. Twórca ten jest jedną z głównych przyczyn, dla której do dziś czytam i zbieram zeszyty z obrazkami. Przy okazji chciałem również zobaczyć jak „emefka” wygląda na żywo.

Festiwalowi towarzyszyła część poświęcona grom komputerowym, o której wspomnę pod koniec.

Zacznę od minusów, które niestety rzuciły trochę cienia na całą wyprawę (350 km w jedną stronę). Jak na imprezę, która przyciąga tysiące fanów i ma w nazwie określenie „międzynarodowy”, to organizacja była po prostu fatalna. W sobotę przyszedłem wcześniej i kolejka po bilety nie dała mi się we znaki, ale widziałem zdjęcia i czytałem relacje ludzi czekających kilkadziesiąt minut na wejście. Jedna kasa biletowa, brak możliwości kupna biletu w piątek (byłem, pytałem), brak wydzielonych alejek ze słupków i taśmy oraz wystawcy i organizatorzy wchodzący głównym wejściem, przy którym już tłoczyli się widzowie (w pewnym momencie dało się nawet słyszeć podniesione, nerwowe głosy). Już ten początek nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia.

No i oczywiście sprawa z autografami. Pierwszy dzień festiwalu był dla mnie pod tym względem stracony, ale sam jestem sobie winien. Informacja o systemie numerków pojawiła się na stronie kilka dni przed wydarzeniem i po prostu ją przegapiłem. Mówi się trudno, jest jeszcze niedziela. Drugiego dnia najpierw przyszło zaniepokojonie, kiedy jeden z uczestników wyszedł z inicjatywą listy kolejkowej, bo podobno były osoby, które dostawały się na Arenę wcześniej, zapewniając sobie przewagę. Lista miała pomóc w ewentualnych negocjacjach z organizatorami. Wpisałem się, co mi szkodzi – byłem na początku czwartej dziesiątki. Po wejściu i udaniu się szybkim krokiem na płytę zobaczyłem, oprócz tych trzydziestu paru osób stojących przede mną na zewnątrz, jakąś kolejną trzydziestkę ludzi. Numerki do Andreasa skończyły się kiedy byłem osiemnasty. Organizatorzy nie widzieli nic złego w tym, że kilkadziesiąt osób było wewnątrz jeszcze przed oficjalnym otwarciem.

System w teorii bardzo sensowny okazał się nieporozumieniem przez brak jakiejkolwiek kontroli. Samo wydawanie też szło powoli – jedna osoba rozszyfrowywała skróty jakimi oznaczeni byli poszczególni twórcy, a druga odcinała nożyczkami kolejne kupony z numerami. Jeśli jest jakiś regulamin na zorganizowanej imprezie, to oczekiwałem od niego traktowania sprawiedliwie wszystkich zainteresowanych. Nie miało to jednak miejsca. Jest to doświadczenie, które zapamiętam na przyszłość.

Poza tym było super.
Ze względu na ograniczone fundusze wielkich zakupów nie zrobiłem: Hawkeye vol. 1 Fractiona i Aja (Aji?) (co chwilę mi ktoś go polecał, był od dawna w planach), książka Piotra Mańkowskiego „Cyfrowe marzenia” oraz komiks „Umarłem na Gibraltarze” ze scenariuszem tegoż i rysunkami Tomasza Kleszcza. Obydwie pozycje podpisane przez naczelnego wskrzeszonego Secret Service, w komiksie również rysunek.

Zaliczyłem też spotkanie z dawno nie widzianym kumplem oraz kilka ciekawych paneli. Pierwszy z nich to „Kanon Komiksu”. Taki tytuł nosi nowa seria Egmontu – 12 albumów, „które wypada znać”. Bardzo fajna inicjatywa mająca na celu przyciągnąć nowych czytelników. Jest patronat medialny, który ma akcję rozreklamować, a Empik ma zapewnić odpowiednio widoczną ekspozycję. Dyskusja też była ciekawa – dlaczego takie, a nie inne tytuły, dlaczego dwanaście, dlaczego brakuje mangi oraz innych autorów. Ta kolekcja pokazuje też ogrom moich zaległości – znam tylko cztery pozycje. Muszę też zapamiętać nazwisko Scott McCloud, o którym wspomniał Jakub Demiańczuk, zachwalając jego książkę „Understanding Comics”.

Na panelu poświęconym 75-leciu Batmana nie dowiedziałem się wielu nowych rzeczy, ale spotkanie miało miłą atmosferę. Warto zaznaczyć, że sala podczas tego wykładu była wypełniona po brzegi – dowód, że Nietoperz cały czas cieszy się ogromną popularnością.

Spotkanie z Jeanem van Hamme nie zdołało mnie zainteresować. Dopadło mnie też zmęczenie i po 20 minutach wyszedłem i wróciłem do hostelu.

Drugiego dnia, po dotarciu na spotkanie ze Śledziem trafiłem na panel… Grzegorza Rosińskiego.
Kolejna organizacyjna wpadka – nastąpiła zmiana w programie, o której zdawał się wiedzieć tylko rysownik Thorgala, siedział za stołem i czekał. W międzyczasie widziałem jak kilka osób podaje komiksy do podpisania. Nie wahałem się ani chwili i tak oto też zdobyłem autograf jednego z moich ulubionych twórców. Prowadzący zjawił się po kilku minutach, wyraźnie zaskoczony zmianą rozkładu jazdy, ale nie przeszkodziło mu to przeprowadzić bardzo interesującej rozmowy.

Potem przyszła kolej na Śledzia.
Można było się dowiedzieć, że będą kolejne rysunki w Secret Service, że pracuje na etacie w studiu Human Ark, że będzie kolejne zbiorcze „Osiedle Swoboda” i jest spora szansa na Osiedlowy serial animowany (albo film – pamięć mam dobrą, ale krótką). Na pierwszym, „poProduktowym” numerze „Osiedla” udało mi się zdobyć rysunek autora.

No i na koniec spotkanie z Andreasem, który przybył z kolorystką Isą Cochet.
Twórca „Rorka” posługiwał się płynną angielszczyzną z lekkim niemieckim akcentem. Opowiadał o szkole i początkach w komiksie, o technikach jakich stosuje (nic cyfrowego), o swoim systemie pracy (wstaje o 6 i systematycznie pracuje kilka godzin z przerwami) czy o tym, że gdyby 20 lat temu przyszła oferta z DC Comics, to mielibyśmy co najmniej kilka albumów z Batmanem z mistrzowskimi rysunkami. Andreas sprawiał wrażenie cichego, skromnego człowieka. Na zakończenie dostał od prowadzącego ładnie oprawione pierwsze wydanie Rorka z Komiksu Fantastyki z 1989 roku. Autor pewnie nie zdaje sobie sprawy, ale dla mnie i zapewne dla wielu innych to bardzo symboliczny prezent – ten album to absolutne początki mojego zainteresowania tym medium.

W trakcie czułem się trochę rozczarowany słabą organizacją i sytuacją z tymi nieszczęsnymi autografami, ale ogólnie festiwal oceniam pozytywnie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku impreza będzie bardziej dopieszczona i sprawi wszystkim jeszcze więcej radości.

Na koniec obiecane kilka słów o części growej MFKiG. Tutaj też nie obyło się bez kłopotów. Ekrany rozstawione wokół widowni, które miały pokazywać rozgrywki z turniejów (Starcraft II, DOTA 2, LoL, Hearthstone, Counter Strike), pierwszego dnia pokazywały tylko logo organizatora, plakat festiwalu lub rozgrywkę w Sapera, którą operator projektora chciał trochę rozbawić publiczność. Oświetlenie też chyba wysiadło, bo było zdecydowanie za ciemno. Zwłaszcza, że również na płycie była strefa autografów. W niedzielę problemy techniczne zostały już zażegnane i obejrzałem finał karcianki Blizzarda. Ekran z LoLem też działał i przyciągnął dużą widownię. Połączenie komiksu i gier przeszkadzało mi tylko w jednym aspekcie – więcej paneli, których nie można pogodzić z pozostałymi punktami tak napakowanego programu.