Recenzja Mass Effect

0
206
Rate this post

BioWare słynie z świetnie zaprojektowanych i wykonanych RPGów. I tym razem się udało. Wydając Mass Effect złożono graczom wiele obietnic, więc wymagania były olbrzymie. Zadziwiające jest to, że pozycja ta nie zawodzi w najmniejszym stopniu.

„Mass Effect” przenosi nas około 200 lat w przyszłość. Ludzkość odnalazła na Marsie starożytne budowle Protean. Wykorzystano ich wyjątkowo zaawansowaną technikę, by zbudować statki zdolne do zbadania obrzeży Układu Słonecznego. Tam natknięto się na kolejne pozostałości po ich cywilizacji – wielką bazę kosmiczną, która otworzyła przed ludźmi możliwość eksploracji całego wszechświata. Stosunkowo szybko doszło do pierwszego kontaktu z obcą cywilizacją. Pech chciał, że byli to doskonale zorganizowani i waleczni Turianie. Doszło do Wojny Pierwszego Kontaktu. Zakończyła się ona rozejmem i przyjęciem ludzi do galaktycznej wspólnoty. Kilkanaście lat po tych wydarzeniach, rozpoczyna się akcja „Mass Effect”.

Zanim przybliżę zarys fabularny samej gry, opiszę pokrótce sposób tworzenia postaci. Nasz bohater powołuje się do życia za pomocą wojskowego sytemu komputerowego, który posiada informacje o wszystkich żołnierzach Przymierza (połączonego rządu wszystkich ziemskich państw). W ten sposób ustalamy kim był (ewentualnie była) komandor Shepard. Możemy wybrać, gdzie dorastał oraz jak przebiegała jego dotychczasowa kariera wojskowa. Jeśli chodzi o klasy postaci, zaoferowano nam trzy podstawowe i kolejne trzy ich kombinacje. Do tej pierwszej grupy zaliczymy żołnierza, który specjalizuje się w walce, technika, który łamie szyfry, otwiera zamknięte drzwi, hakuje terminale oraz roboty, a także biotyka. Ta ostatnia klasa oferuje nadnaturalne moce, które do złudzenia przypominają zdolności Rycerzy Jedi: Biotycy mogą podnosić przedmioty, ciskać przeciwnikami o ściany lub ich unieruchamiać.

 

Akcja gry rozpoczyna się na pokładzie Normandii, najnowocześniejszego okrętu w ludzkiej flocie, który leci z tajną misją do kolonii na planecie Eden Prime. Tam załoga zastaje obraz śmierci i zniszczenia oraz liczne oddziały gethów – syntetycznych form życia, które bardzo rzadko zapuszczają się w cywilizowane obszary galaktyki. Po wyeliminowaniu przeciwników, Shepard trafia na starożytny nadajnik Protean, który wypala mu w umyśle tajemniczą wizję. Dalsze losy bohatera i jego kompanów to pogoń za zbuntowanym agentem Rady Galaktycznej – Sarenem oraz poszukiwanie sensu w proteańskim komunikacie. Brzmi banalnie, ale to zaledwie fundament warstwy fabularnej, która w trakcie rozgrywki zmienia się tak dynamicznie, że aż do końca nie jesteśmy pewni, co czeka na nas w kolejnym zadaniu. Bez zbędnych spoilerów powiem jeszcze, że przygodę zakończyć możemy na dwa sposoby. Oba są naprawdę epickie i dają mnóstwo satysfakcji. Natomiast podejmowane wybory zawsze są trudne i sprawiają, że ma się ochotę przejść „Mass Effect” ponownie.

Pomiędzy poszczególnymi questami, będziemy spędzać czas na pokładzie Normandii, która stosunkowo szybko zostaje oddana nam pod komendę. Tutaj będziemy mogli rozmawiać z przyjaciółmi i obierać kolejne cele podróży. Planet do zwiedzenia w kosmosie jest kilkadziesiąt, a każda gwarantuje kilka zadań i wiele przedmiotów. Przed lądowaniem dobieramy zawsze dwójkę towarzyszy. Drużynę można skompletować na wiele sposobów, bo każdy towarzysz oferuje nam odmienne zdolności. Po niezbadanych lub wyjątkowo nieprzyjaznych globach poruszamy się w specjalnym pojeździe, przypominającym czołg. Jest on sterowny i pomocny, ale niestety przez całą grę oferuje tę samą moc ognia – nie można go modyfikować. Efektem tego jest to, że po 40 poziomie doświadczenia Shepard zadaje większe obrażenia niż jego pojazd i jest w stanie przyjąć więcej na swój własny pancerz. Jest to dosyć absurdalna sytuacja. Po kilku godzinach, nużyć zaczynają także same planety. Zwykle wyglądają jak losowo dobrane kombinacje wzgórz, gór i równin, różniące się od siebie jedynie teksturami. Questy są różnorodne i zwykle mają więcej niż dwa rozwiązania. Nawet te najbardziej sztandarowe, czyli „idź, zabij, przynieś fanty” są w ciekawy sposób uzasadnione przez zlecających je NPC.

 

Oprawa graficzna jest dobra. Nie rzuca na kolana wymyślnymi efektami, ale za to powala projektami obszarów, które zwiedzimy. Tropikalne plaże Virmir są pełne życia. Cytadela, będąca politycznym, kulturalnym i ekonomicznym centrum wszechświata zachwyca ogromem świateł, mieszkańców i pojazdów. Ciężko powiedzieć coś szczególnego o warstwie video. Jest po prostu wykonana dobrze i dotrzymuje kroku pozostałym elementom gry.

Muzyka jest idealnie dopasowana do klimatu rozgrywki. Jest połączeniem dźwięków klasycznych i nowoczesnych. Orkiestrowe granie przeplata się tutaj z aranżacjami elektronicznymi, za każdym razem bezbłędnie trafiając w atmosferę. Każda linia dialogu jest nagrana, a aktorzy spisali się na medal – szczególnie osoba, która podkładała głos za Sheparda. Świetnie oddaje ona emocje przy wybranych opcjach w rozmowach.

 

Z pewnością gra przypadnie do gustu tym którzy męczą się nad rozwiązaniem zagadki w RPG i tym co tną w FPSy. Gra jest idealna wszystko tu pasuje do siebie. Jedyny minus jaki dostrzegłem to jak na grę RPG jest trochę przykrótka, 12 godzin i po grze, ale to nie jest na pewno zmarnowane 12 godzin.

Poprzedni artykułAfrika
Następny artykułCrysis 2
Marcin Adamczyk
Jestem Marcin i od zawsze interesuję się grami komputerowymi, komputerami oraz nowymi technologiami. Tutaj na portalu od kilku lat piszę recenzje, poradniki oraz różne ciekawe artykuły związane z rozrywką.