Flame Over – recenzja

0
251
Rate this post

Gry to ciekawe medium, które pozwala nam wcielać się w różne postacie, często pozwalając nam na spełnienie dziecięcych marzeń. Chcieliście być policjantem, żołnierzem, rycerzem? Nie ma problemu. Co jednak ze strażakami? Wielu chłopców marzyło w młodości by być dzielnym bohaterem, ratować ludzi z opresji i walczyć ze śmiercionośnym żywiołem, a gier o strażakach zbyt wiele nie było. Na szczęście zmieniło się to kilka dni temu, wraz z debiutem Flame Over.

W tej niezależnej produkcji wcielamy się właśnie w strażaka. I to nie byle jakiego – Blaze Carruthers to typowy strażak-twardziel. Wskazuje na to zarówno jego zacięta mina, jak i obfity wąs. Jako Blaze przyjdzie nam zmagać się z ogniem w 4 zróżnicowanych lokacjach, podzielonych na 16 mniejszych etapów. I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o ogólny zarys gry. Prawda, że wygląda to na mały i krótki tytuł? Ale Flame Over nie jest małe, krótkie, ani proste… Ta gra to roguelike z krwi i kości. Chociaż nie zmagamy się tutaj z żadnymi przeciwnikami (poza ogniem!), to gra jest wierna temu, do czego przyzwyczaiły graczy produkcje, takie jak Rogue Legacy i Spelunky. Ba – niektóre rozwiązania wyglądają jak żywcem wyjęty z tych dwóch gier.

Flame Over rozpoczyna się nietypowo. Nie ma tutaj jakiegokolwiek, nawet krótkiego samouczka. Po niezbyt pasjonującym intro jesteśmy rzucani od razu na głęboką wodę. Przyznam szczerze, że moich kilka pierwszych prób wypadło naprawdę słabo. Nie miałem pojęcia co robić, gdzie się udać i cały czas zastanawiałem się, dlaczego ta gra jest tak trudna. Rzadko irytuje się przy grach, ale tutaj autentycznie miałem ochotę rzucić konsolą w kąt. Dopiero po kilkudziesięciu minutach udało mi się przyzwyczaić do limitu czasowego, mechaniki i sterowania. To właśnie ten ostatni element, czyli kontrola nad postacią sprawia początkowo najwięcej problemów.

W dzieło Laughing Jackal gra się w zasadzie jak w twin-stick shootery – jednym analogiem poruszamy postacią, drugim zaś celujemy naszą…ekhm, sikawką. Jednocześnie jednak, poprzez poruszanie prawym analogiem zmieniamy też ustawienie kamery, co momentami potrafi nieźle skołować. Przy pomocy jednego z triggerów wystrzeliwujemy strumień wody, a drugiego – korzystamy z gaśnicy proszkowej. Zapasy zarówno wody, jak i proszku są ograniczone, gdy nam się skończą, to zaczyna się szukanie ich na planszy. I tutaj dochodzimy do limitu czasowego. Chociaż te 5 minut, które dostajemy na ukończenie poziomu wydaję się być sporą ilością czasu, to cenne sekundy szybko mijają, gdy zaczynamy powoli napełniać gaśnice. Dodajmy do tego jeszcze ogień, który rozprzestrzenia się szybko, nieprzewidywalnie i mamy grę, która jest diabelnie trudna.

We Flame Over zginąć jest naprawdę łatwo – albo zabije nas ogień, albo…śmierć, która, tak jak w Spelunky, zaczyna nas gonić w momencie gdy licznik dojdzie do zera. Oczywiście możemy też zdobyć dodatkowe życia poprzez ratowanie kotów i zyskać nieco więcej czasu ratując ludzi, ale nie zmienia to faktu, że ginąć będziemy bardzo, bardzo często. Śmierć, chociaż kończy zabawę, to ma jednak dla nas pewne korzyści. Jak na rasową grę roguelike przystało, tak i tutaj po każdym zgonie możemy wykorzystać zdobyte pieniądze oraz tokeny na ulepszenie pewnych zdolności głównego bohatera. Działa to tak, jak system z Rogue Legacy – po każdej grze, zarówno my – gracze, jak i nasza postać, stajemy się nieco lepiej wyszkoleni. Oczywiście, w raz z naszymi postępami w grze zwiększa się też poziom trudności. Pojawiają się niebezpieczne urządzenia elektryczne i pożary chemikaliów, które wymagają od nas innego podejścia. Liczy się jednak praktyka, dlatego jeśli decydujecie się na grę we Flame Over, to powinniście być osobami nad wyraz cierpliwymi.

Flame Over charakteryzuje się bardzo miłą dla oka oprawą graficzną. Twórcy zdecydowali się na kreskówkowo-komiksową stylistykę i chwała im za to. Dzięki temu produkcja wygląda bardzo przyzwoicie, a jest przy tym na tyle przejrzysta, że nawet przy największym chaosie na ekranie nie można się pogubić. Niestety, w parze z przyjemną grafiką nie idzie udane udźwiękowienie. Muzyka jest okropna, dźwięki irytujące. Po kilkunastu minutach w grze całkowicie wyciszyłem moją konsolkę i muszę przyznać, że po tym zabiegu produkcja ta od razu zyskała w moich oczach.

Najnowsza gra od studia Laughing Jackal to bardzo ciekawy tytuł, który idealnie nadaje się na Vitę. Krótkie, pięciominutowe sesje doskonale sprawdzają się podczas jazdy tramwajem, autobusem i pociągiem. Produkcja ta potrafi też wciągnąć – po każdej kolejnej śmierci mamy ochotę spróbować jeszcze raz i poprawić własny, osiągnięty wcześniej wynik. Pomimo pozornej prostoty jest to gra, która może zapewnić wiele godzin zabawy i spokojnie można postawić ją obok takich klasyków gatunku, jak wspomniane już Spelunky.