Bound by Flame – recenzja

0
244
Rate this post

Bound by Flame…najambitniejszy tytuł studia Spiders. Takie informacje pojawiały się już na długo przed premierą, co tylko podsycało apetyt graczy, którzy liczyli na naprawdę solidny tytuł, będący pięknym dzieckiem Skyrima, Wiedźmina i Dark Souls. Po ograniu gry mógłbym podsumować całość słowami – miało być pięknie, a wyszło jak zwykle… Mimo wszystko pozwolę sobie jednak na rozwinięcie mojej wypowiedzi, a więc nie przedłużając – zapraszam do recenzji!

Recenzowane przeze mnie Bound by Flame jest grą RPG, w której wcielamy się w rolę Vulcana, prochmistrza w grupie najemników zwanych Freeborn Blades. Nasz bohater (lub bohaterka, bo w grze jest niezbyt rozbudowany kreator postaci) przypadkiem trafia do świątyni, gdzie odbywa się rytuał i oczywiście coś idzie nie tak. Zostajemy opętani przez ognistego demona, który zaczyna wić sobie urocze gniazdko wewnątrz naszego ciała i umysłu, co chwila podsuwając nam pewne pomysły i starając się przejąć nad nami kontrolę. Osią fabuły jest jednak coś innego, a mianowicie konflikt ludzi i elfów z nieumarłymi, prowadzonymi przez siedmiu Władców Mrozu. Jak łatwo się domyślić, śmiertelnicy mają totalnie przerąbane, a jedyną szansą na pokonanie mrozu jest nie kto inny, jak właśnie Vulcan. To jak tego dokonamy zależy jednak tylko i wyłącznie od nas, bo możemy walczyć o zachowanie naszego człowieczeństwa lub coraz bardziej poddać się demonicznym wpływom. Jako człowiek, który preferuje ciemną stronę mocy wybrałem demona, dzięki czemu uzyskałem dostęp do ognistych zaklęć i nieco mroczniejszego wyglądu. Ogólnie ten element gry, czyli wybory moralne i związana z tym przemiana herosa jest jak najbardziej na plus.

Niestety, zawodzi co innego, również związanego z fabułą, a mianowicie sposób, w jaki jest ona prowadzona. Cała historia jest bardzo niespójna i stworzona w sposób niedbały. Ciężko mi pisać o tym, jednocześnie nie spojlerując, ale uwierzcie mi – po zagraniu w ten tytuł parę razy będziecie zastanawiali się na temat tego, co miało miejsce na ekranie i nie będzie to związane z zaskakującymi zwrotami akcji, a po prostu dziwnymi zagrywkami scenarzystów. No i tragiczne są wszelkiego rodzaju zadania poboczne… Panowie developerzy – w dzisiejszych czasach, kilka sidequestów na akt to naprawdę nie jest wystarczająca ilość, szczególnie jeśli sporą część z nich można wykonać w kilka minut i przypominają one znane z MMORPG schematy, tj. „przynieś trzy książki z biblioteki” lub „zabij 10 przeciwników”. Logiki brakuje też w tym, w jaki sposób te questy są sformułowane. W drugim akcie, mając zadanie z napadem na konwój podobno je schrzaniłem, jednak za moment wykonałem je bez żadnych przeszkód… Bardzo mieszane uczucia mam też odnośnie postaci, które spotykamy na naszej drodze. Większość jest sztuczna, drewniana i zupełnie nie zwraca się na nie uwagi, zdarzają się jednak nieliczne wyjątki, jak np. Mathras, którego odzywki bywają naprawdę zabawne. Niestety, lip-syncing jest totalną porażką, bo przy każdym dialogu, rzucając okiem na twarze postaci miałem wrażenie, jakbym obserwował Kermita Żabę.

Ogólnie mówiąc, sednem tej gry nie jest średnia i niezbyt odkrywcza fabuła, relacje z innymi postaciami (choć możemy z nimi romansować!), ale walka. Cóż…tutaj również jest średnio. Z jednej strony, sam system jest przyjemny, a wywijanie mieczem przypomina akrobacje Geralta z drugiego Wiedźmina, a do tego mamy możliwość zmiany używanej broni w trakcie walki. Mimo tego, zabrakło większej ilości ciosów, zaklęć i sensownych uników – zapomnijcie o przetaczaniu się na boki, Vulcan potrafi jedynie odskoczyć do tyłu i to tylko wtedy, gdy akurat korzysta ze sztyletów… Magia również nie zachwyca, bo możemy jedynie rzucać kulami ognia, zaklinać miecz płomieniami, niczym Beric Dondarrion (nie mogłem odmówić sobie nawiązania do Gry o Tron) i używać 2-3 innych, mało znaczących umiejętności. Na szczęście całość ratuje jakaś dziwna przyjemność jaka płynie z pokonywania kolejnych oponentów i najprawdopodobniej związane jest to z dość wysokim poziomem trudności. Niestety, czar szybko pryska i po kilku godzinach straciłem jakąkolwiek ochotę na zwalczanie hord przeciwników i po prostu biegłem przed siebie, uciekając przed oponentami. Na osobną wzmiankę zasługują pojedynki z bossami. Te są…przyzwoite, nie licząc finałowej walki, która jest tak cholernie trudna, że miałem ochotę autentycznie zrobić sobie krzywdę laptopem. Nie wiem, być może twórcy pomyśleli sobie w ten sposób: „zróbmy grę, którą można przejść w 10 godzin i ostatniego bossa, którego będzie się tłukło ponad 2 godziny!”, ale niestety, taki motyw zupełnie się nie sprawdza i niesamowicie frustruje, zamiast przedłużać zabawę.

Grafika przypomina tą z Mars: War Logs, czyli jest stosunkowo ładnie, estetycznie, ale szału nie ma. Modele postaci w większości wyglądają ładnie, przeciwnicy również (chociaż jest ich jedynie kilka rodzajów), otoczenie może się podobać. Czasami sporadycznie obiekty przenikają przez tekstury, ale większych zastrzeżeń nie mam. Całość dobijają jednak drętwe animacje i okropny lip-syncing, o którym zresztą już wspominałem, nie pomagają też głosy aktorów, brzmiące naprawdę słabo i bez emocji. Poziom oprawy audiowizualnej ratuje jednak genialna muzyka! Utwór, który przygrywa w menu jest dla mnie jedną z lepszych kompozycji jaką słyszałem w grach w ostatnim czasie, a piosenki w trakcie gry również brzmią jak należy. Oliver Derivere po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najlepszych kompozytorów tworzących muzykę do gier, a głos Ire jest absolutnie magiczny. Co do polonizacji, to z racji posiadania przedpremierowej wersji, przez pół gry grałem w oryginalną wersję językową, a dopiero później miałem możliwość włączenia napisów. Z tego co udało mi się jednak zaobserwować, to polonizacja jest wykonana w porządku. Udało mi się dopatrzeć jedynie kilku, niezrozumiałych tłumaczeń w opisie zadań pobocznych, ale to raczej tylko czepialstwo niż faktyczne błędy.

Z oceną Bound by Flame mam ogromne problemy. Przez połowę czasu, jaki przy niej spędziłem bawiłem się przednio, a pod koniec zaczęła się monotonna sieka, w której fabuła spadła na dalszy plan, a ja modliłem się o to, aby wreszcie dotrzeć do napisów końcowych. Nie da się jednak ukryć, że twórcy zrobili spory progress, bo gra jest pod każdy względem lepsza niż Mars: War Logs. Całość zabiły jednak zbyt duże oczekiwania graczy, napędzane zapowiedziami twórców. Mimo wszystko, trzymam kciuki za studio Spiders, bo powoli zmierzają w dobrym kierunku.